Był rok 1983, krakowski klub studentów PK „Pod Przewiązką”. Koncert Gintrowskiego z Łapińskim (ten trzeci nie wrócił z Paryża).
Stan wojenny. Moja wiara, nadzieje… stłamszone, zdławione. Wstyd, ból, piekący żal. Rozbito „Solidarność” w drobny pył, nikt nawet nie pisnął. Wielu ludzi wyjeżdżało, innym wręczano bilety w jedną stronę. Jak z tym wszystkim mam żyć?
Zagubienie, przerażenie… też, ale przede wszystkim wielki smutek. Przecież ta władza i ci ludzie pokazali już przez poprzednich 45 lat co potrafią zbudować, stworzyć, zaproponować. Żal, po prostu żal, żal mi było siebie i swoich bliskich. Ja – początkujący wtedy pieśniarz - napisałem wtedy bardzo smutną „Piosenkę o jesieni” .
Miałem i ja wyjechać??
Poszedłem na koncert Gintrowskiego…
Wróciłem o wiele silniejszy. Nigdy wcześniej nie była mi tak bardzo potrzebna Sztuka i nigdy więcej nie poczułem się na koncercie tak spełniony, usatysfakcjonowany. To było dokładnie to, czego mnie, młodemu Orkiszowi, było wtedy potrzebne… Jego chrapliwy głos, ironiczna kpina z „tamtych” w śpiewanych przez Niego tekstach, jego siła. Tak, jego potęga i jego siła. Był młodym silnym mężczyzną, który wiedział jakie słowa były nam wtedy najbardziej potrzebne. Piłem z Niego tę siłę. Odczuwałem dumę, wróciła mi wiara.
Pamiętam do dziś Jego głos, bo był wtedy także moim głosem:
(...)
Dym coraz gęstszy, obcy ktoś się wdziera,
A my wciśnięci w najdalszy sali kąt.
Tędy! - krzyczy - Niech was jasna cholera!
A my nie chcemy uciekać stąd!
Krzyczymy w szale wściekłości i pokory
Stanął w ogniu nasz wielki dom!
Dom dla psychicznie i nerwowo chorych!
A my nie chcemy uciekać stąd!
Dziękuję Ci, Przemku.
* * *
Rok 2010, krakowski klub „Pod Jaszczurami”. Impreza środowiska akademickiego, o charakterze dość ludycznym. Główny punkt programu – występ Przemysława Gintrowskiego.
Zasiadłem w drugim rzędzie i byłem ciekaw, co On ma nam ciekawego do powiedzenia. Słuchałem w ciszy i w pewnym… przerażeniu.
Nie miał nic do powiedzenia, ani mnie, ani nam, starszym, ani młodzieży. Śpiewał stare piosenki, opowiadał o tamtych czasach, których już prawie nikt nie pamięta i nie chce pamiętać, bo po co? Miał minę starego, smutnego człowieka. Młodzi ludzie go zlekceważyli, on nie starał się przyciągnąć ich uwagi. Gasł. Próbowałem uciszać ludzi, chciałem mu dodać sił, oddać tamtą energię, dług zaciągnięty w 1983 roku. Nie potrafiłem.
Przepraszam, Przemku.
* * *
Schronisko na Przegibku, w Beskidzie Żywieckim, jesienne i bardzo słoneczne popołudnie, w ostatnią sobotę, 20 października. Słucham uważnie młodych ludzi, śpiewających ballady.
W górach, na słonecznej polanie... połowa piosenek śpiewanych po angielsku.
Potem mój koncert. Zaczynam pastelowo, ale jakoś tak się dzieje, że kiedy gram, ludzie zaczynają tańczyć. Najpierw jakaś jedna para, potem dwie, trzy, cztery, robi się wężyk, kiwają się rzędy, rusza pociąg… W końcu wszyscy w okolicy podrygują, kiwają się, śmieją i szaleją…
A ja wolałbym, żeby słuchali... Wolałbym być Artystą, a robię za grajka.
Czuję, że kiedy nagrywam płyty, jestem Artystą, ale kiedy gram dla ludzi, to się z nimi bawię. Po prostu. Niekiedy gram Koncerty, ale zarabiam na imprezkach.Żyję… I dobrze mi.
A Gintrowski... odszedł.
Cześć Jego pamięci.
Kraków, 22 października 2012
foto: z internetu
Poprzednio pisałem:
rok 2016, rok 2015, rok 2014, rok 2013,
rok 2012, rok 2011, rok 2010, rok 2009