Rok temu, w sierpniu 2018, Jano z Bieszczad, znakomity fotograf, zwany czasem Pustelnikiem Jano, przeprowadził ze mną rozmowę, żeby ją zapewne zamieścić w jednej ze swoich filozoficzno-fotograficznych książek. Przysłał mi tekst do autoryzacji, więc poprawiłem to i owo, i... dzielę się z Wami, bo ta opowieść o moim życiu nie straciła prawie nic ze swej aktualności.
* * *

Jano: - Jesteś znanym krakowskim bardem, czy znakomitym bardem mieszkającym w Krakowie? Jakie są Twoje korzenie, gdzie się urodziłeś, skąd pochodzisz?
- Trochę to skomplikowane. Pochodzę z Andrychowa, położonego w Beskidzie Małym, ale mamusia urodziła mnie w szpitalu, a najbliższy był w Wadowicach. W dowodzie mam miejsce urodzenia: Wadowice. Na studia poszedłem do Krakowa, który ukształtował moje widzenie świata, potem kilkanaście lat mieszkałem w Gdańsku, któremu zawdzięczam wiele, a potem wróciłem do Krakowa, kupiłem i sprzedałem dom w Krakowie. Teraz mieszkam w Wieliczce. No to skąd jestem?? (śmiech) 
Jestem krakowski zarówno z charakteru, jak i twórczości. I tak niech pozostanie.
duszatynskie2019b

Jano: Śpiewanie było zawsze Twoją pasją?
- Zawsze. Oboje rodzice śpiewali, chętnie i przy różnych okazjach, na głosy, także sami, kiedy np. zasypialiśmy we wspólnej sypialni. Wcześnie zacząłem sobie śpiewać razem z nimi. Delikatnie próbowali kierować moje zainteresowania w kierunku muzyki (werbel, saksofon, orkiestra dęta, akordeon), ja sam wybierałem perkusję i gitarę, w każdym razie już w Andrychowie otrzymałem solidne fundamenty muzyczne; nie wykształcenie, bo to jednak nie była szkoła, tylko ognisko muzyczne.
Na studia wybrałem fizykę na UJ, ale szybko stamtąd zwiewałem, bo fizyka to taka "pani", która chce Cię mieć całego. Potem studiowałem na Politechnice w Krakowie na wydziale mechanicznym, lecz nie obroniłem dyplomu, bo już w czasie studiów zorientowałem się, że mimo względnej zdolności do przedmiotów ścisłych, tak naprawdę pasjonują mnie inne rzeczy, kontakt z ludźmi, dziennikarstwo, ekonomia i śpiew. No i teraz w rubryce "wykształcenie" muszę wpisywać: średnie. Trochę to dziś wstyd, ale takie było moje życie.
Za to w śpiewaniu jestem kimś w rodzaju mistrza. Maestro - mówią mi czasem. Nie bez powodu, bo o tym zawodzie - zarówno o warsztacie, jak i o profesji - wiem baardzo dużo. Tylko, że w kategorii "pieśniarz" nie przyznaje się tytułów profesorskich, a szkoda... (śmiech).

Jano: Mieszkając w Krakowie miałeś okazję przebywać w znakomitym środowisku artystycznym. Czy miałeś tu jakiegoś mistrza, który kształtował twą wrażliwość?
- Nieraz się nad tym zastanawiałem, ale nie. Nie miałem jednego Mistrza, nie było kogoś na kim chciałbym się wzorować, choć znakomitych artystów oglądałem z bliska: Demarczyk, Grechuta, Skrzynecki, Trela, Sikorowski... Ale to taka cecha mojego charakteru. Jestem człowiekiem, który chadza własnymi drogami. Był ktoś, komu zawdzięczam mój pierwszy wyjazd na giełdę piosenki turystycznej w Szklarskiej Porębie, nazywał się Janusz Kotarba; później zabrał mnie na Yapę w Łodzi. Poznałem wielu ludzi, którzy pisali i śpiewali swoje piosenki, i to mnie zafascynowało. Poznałem Wojtka Bellona, Jacka Kleyffa, Elę Adamiak, Adama Drąga, Jerzego Filara…
Ale nigdy nie zachwycałem się ludźmi, zawsze zachwycałem się ich dziełami. Mój podziw polegał na nauce ich piosenek, i na przeżywaniu tej rzeczywistości, którą oni opisywali. To notabene mi pozostało do dziś, bo nigdy nie zachwycałem się np. Leonardem Cohenem, jego sposobem śpiewania, nigdy nie próbowałem naśladować nikogo, również Okudżawy czy Wysockiego. Mimo iż nagrałem płyty z ich piosenkami, to myślę, że każdej z nich nadałem własne piętno. 
Ponieważ jestem człowiekiem, który za swoje tworzywo artystyczne wybrał piosenkę i to optymistyczną, wychodzę na scenę aby dać ludziom wytchnienie, radość, aby im opowiedzieć o dobrych stronach życia. Podkreślam, że piosenka pozytywna to mój program artystyczny, mój obraz sceniczny. Świadomy i ukształtowany. W życiu, jak każdemu, czasami coś mi nie wychodzi, bywam zdołowany, ale tę twarz zostawiam dla siebie, i dla najbliższych.

duszatynskie2019cJano: Ale masz ten dar, że wchodzisz w sympatyczną relację ze słuchaczami, Twoja gawęda na scenie jest inteligentna i na wysokim poziomie, i szybko pozyskujesz sobie widzów. Nawet widząc Cię na scenie, zastanawiałem się, czy Ty nie jesteś po polonistyce.
- Dużo czytałem poezji, dobrej literatury. Prozą mniej się zachwycałem, ale był taki okres, kiedy czytałem sporo literatury południowoamerykańskiej. Po studiach na Politechnice nawet zacząłem pracować na uczelni, lecz kiedy mój szef mnie nakrył, że w pracy czytam jakieś wiersze na ekranie komputera, wiedziałem, ze to koniec. Przełom. Poprosił mnie na rozmowę i wyjątkowo życzliwie zasugerował, abym wreszcie coś wybrał i to wybrał zgodnie ze swoją pasję. Wybrał to coś, czemu zechcę się poświęcić bez reszty. Wybrałem, odszedłem z PK.
To był rok 83, w Polsce stan wojenny, a ja byłem już ojcem i na dobrą sprawę bez pomysłu na życie. No, katastrofa była blisko. Udało się, bo założyłem zespół PASS (z Andrzejem Lamersem i Stefanem Błaszczyńskim) i odnieśliśmy kilka sukcesów. Wygraliśmy Festiwal Pieśni Leonarda Cohena w Krakowie, gdzie jurorem był Maciej Zembaty. Potem pojawiły się kolejne I miejsca: w Szklarskiej Porębie Giełda, w Łodzi YAPA, Bakcynalia w Lublinie. W 1984 r. w Warszawie odbywała się OPPA (nagroda specjalna), oraz Sacrosong w Krakowie, gdzie nasze było Grand Prix. Miałem już lat 30 i musiałem zarabiać, więc zależało mi na przyjęciu do ZAKR-u, co wówczas dawało prawo do uprawiania zawodu: muzyk/artysta estradowy. Takie było początki.

Jano: A kiedy zacząłeś wydawać płyty?
- Dość późno, pierwszą w 1999 roku. Ale kilka następnych wydałem rok po roku: w 2000, w 2001... Najpierw próbowałem zainteresować swoją twórczością wytwórnie fonograficzne, ale usłyszałem życzliwe rady typu: na tym się nie da zarobić, to jest muzyka niszowa. Do tego trzeba dopłacić, więc jeśli Pan sam to sfinansuje, to Panu wydamy... Wkurzony wyszedłem i na długo zarzuciłem pomysł z płytami. Potem jednak, po wielu latach, miałem już inną sytuację materialną i inne możliwości zdobycia sponsorów. Poszło.

Jano: Piosenka „Przechyły”, to wielki przebój, hit w środowisku żeglarskim.
- Przypadek. Najlepszy dowód, że artysta pisze, a los/przypadek/publiczność/ślepy traf wybierają z jego twórczości jakiś fragment, czyniąc go ważnym i potrzebnym dla innych. 
Z mojego punktu widzenia ta piosenka to ani żaden cymes, ani żaden cud. Napisałem wiele mądrzejszych, bardziej wartościowych piosenek. I co? Nie przebiły się do świadomości.
A "Przechyły" to po prostu zapis pewnego przeżycia, kiedy pierwszy raz, przy pełnym takielunku, trzymałem w swoim ręku ster, a wiatr dmuchał solidnie. Zapisałem w formie muzycznej swoje wspomnienia z pierwszego mojego rejsu. Okazało się, ze chyba tego właśnie momentu - swojego pierwszego rejsu - nikt tak nie zapisał jak ja, dlatego każdy nowy rocznik szkolących się żeglarzy śpiewa wieczorami "O ho ho, przechyły i przechyły". I fajnie. 
Ja się cieszę.

Jano: Zwróciłem uwagę, ze napisałeś wiele piosenek patriotycznych. Kto jest autorem Twoich piosenek? Zawsze słowa i muzyka są Twoje?
- Najczęściej tak: muzyka i teksty są moje. Napisałem np. program „Nie zginęła póki my”, dedykowany marszałkowi Piłsudskiemu i legionistom z pokolenia, które wywalczyło nam wolność w 1918 r. Mam też mnóstwo pieśni z okresu stanu wojennego, który przeżyłem osobiście.
Pisałem teksty kabaretowe, kpiarskie. W każdym razie żyłem zagadnieniami epoki, mojego czasu, w różnych jego odsłonach. Z repertuarem patriotycznym występowało się wtedy najczęściej w kościołach. A ja jestem człowiekiem wierzącym, szczerze kochającym Pana Boga, zatem napisałem wiele pieśni religijnych. Niektóre z nich są obłędnie piękne, naprawdę. Aż dziw i szkoda, że kościół ich jak dotąd nie odkrył. Szkoda nie tylko dla mnie, bo szkoda także dla kościoła. Młody polski kościół ciągle tworzy tysiące miałkich tekstów i śpiewnych kanonów modlitewnych, ale dla bardziej wybrednych gustów i serc nie ma zbyt wielu propozycji. Ballady kolędowe, Delfiny, Obraz Twój Pani, Matuchna... Nawet Kolęda Dobrego Klimatu, bieszczadzka.
Wracając do pytania. Czasem zdarza mi się napisać melodię do czyjegoś wiersza (Miasteczko, Jeszcze 10 podaruj mi lat...), albo jakiś tekst do istniejącej już muzyki (Piosenka z szabli, Modlitwa żeglarska), ale to rzadkość.
Najczęściej sam piszę i jedno, i drugie. Wtedy najpełniej wyrażam siebie i swój stosunek do świata. Świata ciągle wartego nowych zachwytów i zagapień (por. Piosenka o zagapieniu).

Jano: Dziękuję bardzo.
* * *
Jeszcze jedno: rzadko w rozmowach bywam wylewny, wolę coś napisać. Żyłem, jak żyłem, choć są rzeczy, którymi się nie chwalę. Jak u każdego. Ale widocznie nie były aż tak straszne, żebym za żadne skarby chciał je ukryć. Jeśli chcecie o coś zapytać, pytajcie... Najlepiej mailowo.

Paweł Orkisz
28.08.2019
foto: DP - nad jeziorkami Dusztyńskimi w sierpniu 2019 
duszatynskie2019a

Poprzedni artykuł

rok 2019, rok 2018rok 2017rok 2016rok 2015rok 2014 
rok 2013rok 2012rok 2011rok 2010rok 2009