To będą ładne święta dla wielu osób, które przez lata były właśnie w ten czas szczególnie smutne!
A ja z tej okazji będę szczególnie ładnie kolędował:
- na Pasterce,
- w Kurantach (27.12),
- w krakowskim kościele św. Krzyża,
- na imprezach w domach prywatnych, na które Państwo nas zapraszacie, jak kolędników, tylko... ciut bardziej ekskluzywnych (mamy jeszcze wolne terminy!),
- wreszcie w Warszawie (wtorek, 13.01)
- i w gorczańskiej Szczawie (24-25.01), gdzie poproszono mnie o kierownictwo artystyczne nad dziecięcym festiwalem kolędowym.
Kolędujmy razem!!
* * *
Niedawno zakończony w Rzymie Synod Biskupów poświęcony problemom Rodziny był rozczarowaniem dla wielu osób rozwiedzionych (lub zyjących w związkach niesakramentalnych), o których sam papież Franciszek powiedział niedawno, że można odnieść wrażenie, że są oni ekskomunikowani z Kościoła. Problem dotyczy milionów osób, którym obecnie zamyka się drogę do sakramentów.
Przypomnę, że obecnie w Polsce corocznie odnotowuje się ok. 200 tys. nowozawieranych małżeństw i ok. 60 tys. rozwodów każdego roku, co oznacza, że rozwodzi się mniej więcej co trzecie zawarte małżeństwo. I te tendencje się nasilają.
W środę, 9 grudnia, światowe agencje przyniosły informację, że Watykan rozesłał do wszystkich episkopatów świata kolejną ankietę, z 46 pytaniami nt. rodziny, związków niesakramentalnych i duszpasterskiej troski o gejów. Oznacza to prawdopodobnie, że wyniki ostatniego synodu biskupów nie są satysfakcjonujące dla Papieża Franciszka, który wyraźnie dąży do wprowadzenia do praktyki życia kościoła katolickiego zmian idących np. w kierunku podobnym do praktyki prawosławnej, gdzie - po uprzednim odbyciu pokuty - można zwrócić się do cerkwi z prośbą o pobłogosławienie kolejnego związku i choć taki związek nie jest już uważany za sakramentalny, to w praktyce jest traktowany na równi z małżeństwem.
Pozwólcie, że podzielę się z Wami moimi przemyśleniami i moją wielką nadzieją na zmiany w społeczności, której jestem członkiem. Nie ma co ukrywać, że mnie samego ten problem interesuje, nie tylko z ciekawości, zwłaszcza przy takich okazjach jak święta Bożego Narodzenia. Pisałem tu przecież już chyba dwukrotnie, że żyję w separacji. Ale co gorsza, zacząłem powątpiewać w ogóle w sens zawierania katolickiego ślubu. Jeśli co trzeci, albo wkrótce co drugi związek miałby się rozpaść, to jaki jest sens skazywania się na życie sprzeczne z zasadami wiary, którą wyznajemy, w grzechu ciężkim, bez możliwości pokuty - z prawdopodobieństwem prawie 1/2?.
Jaki jest sens w składaniu przysięgi, której co druga osoba nie dotrzymuje? Nie lepiej żyć w związku niesakramanetalnym, rodzić dzieci, wychowywać, a żenić się np. na starość? I to mówiłem ja, który zawsze identyfikowałem się z Kościołem i nieraz w dyskusjach środowiskowych za Kościół obrywałem...
Wiadomość, która przyszła z Watykanu jest dla mnie jak światełko, jak narodziny Nadziei, jak możliwość uwierzenia znowu w sens zawierania pięknych małżeństw w kościele.
* * *
1. Coś może i powinno się zmienić!
Nauka Jezusa jest wprawdzie niezmienna, jak Jego słowa, które po prostu zostały wypowiedziane. Ale czy szczegółowe wskazówki, w odniesieniu do danego czasu też są niezmienne? Otóż nie.
- Pan Jezus powiedział do Piotra: - Cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane i w niebie, cokolwiek rozwiążesz na ziemi, bedzie rozwiązane i w niebie.
Czyli wobec zmieniającego się czasu nasz Zbawiciel przewidział jednak różne formy adaptacji swojej Nauki do zmian kulturowych w różnych epokach. Kościół z tej formy korzysta od wieków, wprawdzie ostrożnie, za co Mu chwała. Zmienia się Katechizm KK, zmienia się sposób patrzenia na wiele spraw, jest wreszcie wiele innych kościołów chrześcijańskich, które na wiele problemów patrzą inaczej. Dlatego również w tej sprawie mamy prawo oczekiwać zmian od naszego Kościoła Katolickiego.
2. Rzecz nie w ocenie rozwodu, ale w postępowaniu wobec grzeszników
W odniesieniu do rodziny i nierozerwalności małżeństwa istnieje jedna, konkretna sytuacja ewangeliczna i znane, podstawowe słowa Zbawiciela: - Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela.
Nie ulega zatem najmniejszej wątpliwości, że rozerwanie małżeństwa, odejście od przysięgi małżeńskiej jest grzechem.
Ale co dalej? Jeśli jednak już ktoś zgrzeszył? Jeśli z jakiegoś powodu nie chce, nie może, nie potrafi dłużej żyć ze swoim współmałżonkiem? I znajduje kogoś, z kim próbuje się ułożyć na spokojne szczęście?
Czy koniecznością jest usuwanie takiego kogoś poza społeczność Kościoła (jak było do niedawna)? Zabranianie mu przystępowania do sakramentów, w tym Pokuty i Eucharystii?
A to niby dlaczego? Czyż cała społeczność Kościoła nie społecznością ludzi grzeszących? Czy Kościół nie składa się z samych grzeszników? Dlaczego np. skruszonemu mordercy nikt nie zabrania przystępowania do sakramentów, a zabrania się tego komuś, kto z jakichś powodów - często racjonalnych! - odszedł z małżeństwa i założył nową rodzinę? Dlaczego najgorsi grzesznicy mają być lepiej traktowani niż rozwodnicy?
Powtórzę: jest oczywistą rzeczą, że złożenie przysięgi małżeńskiej, a potem jej zerwanie to grzech, wielka wina. I każdy kto odchodzi z małżeństwa ma tego świadomość. Ma w sercu wyryty ból i rozpacz. Ale jednak czasem - po ludzku rozumując - właśnie w ten sposób stara się uniknąć większego zła, nienawiści, złamania serca, głębokiej depresji, zgorzknienia, samobójstwa...
Jasne, że można odejść z małżeństwa i żyć samotnie, w czystości, ale tak rzadko się zdarza, bo człowiek jest istotą stadną. Całe nasze społeczeństwo żyje w rodzinach. Jeszcze tak, choć filozofia gender to zakwestionowała.
Od wieków wierni kościoła rzymskokatolickiego buntują się przeciwko takiej interpretacji: odszedłeś z małżeństwa - odchodzisz z Kościoła. I mają rację!!!
To nie jest ani racjonalne, ani logiczne, ani po bożemu! To nie jest zgodne z logiką Miłosierdzia Bożego. Grzesznik nie traci miłości Bożej. Ktoś kto raz zgrzeszył, ma prawo przychodzić do Jezusa, a po odprawieniu pokuty powinien móc przystępować do Komunii z Panem!
A wymyślanie, albo rozpaczliwe poszukiwanie w takich sytuacjach powodów do stwierdzenia nieważności małżeństwa, poza nielicznymi wyjątkami, jest dla mnie wręcz obrzydliwe.
3. Zdania wiernych są podzielone.
Ależ oczywiście. Już słyszę cały chór pozostawionych i skrzywdzonych małżonków, którzy nie umieją wybaczyć, którzy z dość wstrętną dla mnie satysfakcją zacierają ręce, że ci, którzy ich skrzywdzili, pójdą oto prosto w ogień piekielny.
Mam tylko trzy uwagi:
a) Ci którzy odchodzą, krzywdzą, owszem. Ale może i oni zostali skrzywdzeni? Może czasem większa wina leży po stronie tej drugiej osoby, która wprawdzie nie odeszła, ale latami znęcała się - psychicznie lub fizycznie - nad współmałżonkiem. Jeśli dwoje ludzi nie zbudowało między sobą szczęśliwego związku, to które z nich jest bardziej winne? Czy to łatwo określić? Czy jeśli np. któreś więcej się modli, to znaczy, że jest mniej winne rozpadowi małżeństwa?
b) Ci którzy zostali skrzywdzeni, powinni raczej wybaczyć. Zwłaszcza, jeśli są przekonani, że oni są bez winy. Bo współwinni na pewno są, tylko swojej winy nie chcą dostrzec! Obecna sytuacja utwierdza raczej w zaciekłym uporze tych, którzy czują się "niewinni". Kościół powinien bardziej zdecydowanie uczyć ich miłosierdzia.
c) Jestem głęboko przekonany o tym, że zmiana w Kościele w odniesieniu do ludzi, którzy zgrzeszyli odejściem od poślubionego małżonka, nie zaszkodzi trwałości Rodziny, a raczej, poprzez zmuszenie małżonków do większej dbałości o kruchą WSPÓLNOTĘ małżeńską i o równomierne czerpanie radości z małżeństwa przez oboje, dobrze przysłuży się chrześcijańskiej Rodzinie.
4. Ciężary nie do uniesienia!
Niektóre wypowiedzi biskupów jako zywo przypominają mi słowa Jezusa o faryzeuszach: - Nakładają oni na barki ludzi ciężary nie do uniesienia... Pan Jezus nazywał ich plemieniem żmijowym!
A czy obecne regulacje nie są ciężarem nie do uniesienia??
Coś jest niedobrego we współczesnym Kościele, w jego oderwaniu od realiów życia we współczesnych, dość zamożnych, ale i brutalnych czasach. Nie chodzi wyłącznie o kulturę materialną. Wielu dobrych, porządnych, na wskroś uczciwych ludzi woli żyć z dala od Kościoła, od jego stęchlizny, fałszu, zakłamania i stosunków międzyludzkich rodem ze średniowiecza.
Kościoły w zachodniej Europie są puste. Bo może ciężary są nie do uniesienia?
Po ludzku biorąc ogólna sytuacja małżeństwa uległa przez wieki ogromnej zmianie. Kiedyś pasterz, czy rybak galilejski rodził się w jakiejś kulturze materialnej, w świecie, w którym prawie wszystko pozostawało niezmienne i umierał po 40-50 latach. Po wyjściu dzieci z domu zostawało mu niewiele czasu, najwyżej kilka lat.
Teraz wszystko wokół nas się zmienia, technologie pojawiają się i znikają, nauka szaleje, świat pędzi do przodu. A przeciętnie człowiek żyje ponad 80 lat i często dopiero po odchowaniu dzieci zaczyna się dla wielu osób nowe życie i nowe szanse. Mamy po 40 lat i odchowane dzieci, a przed sobą 40 kolejnych lat, które warto pieknie przeżyć! Jedni do tych wszystkich zmian adaptują się szybciej, inni wolno, albo wcale.
Jeśli dobrze się dokonało wyboru małżonka, to można szczęśliwie przeżyć życie w każdych warunkach. Ale jeśli wybór był nieprzemyślalny, pospieszny, albo czymś zaburzony, to rodzi się problem. Bo życie staje się piekłem na ziemi. I trwającym znacznie dłużej niż niegdyś!
Niemożliwe, żeby Bóg chciał uczynić życie większości z nas nieszczęściem.
5. Przekonują mnie słowa Papieża Franciszka.
W homilii podczas Uroczystej Mszy św., sprawowanej w bazylice watykańskiej 5 października, na otwarcie III nadzwyczajnego zgromadzenia ogólnego Synodu Biskupów,Ojciec Święty, komentując czytania mszalne, zaznaczył, że "przedstawiona w nich Winnica Pańska jest symbolem „marzenia” Boga, a w istocie chodzi o lud, który Pan „zasadził i uprawia z miłością cierpliwą i wierną, aby stał się ludem świętym, ludem przynoszącym wiele dobrych owoców sprawiedliwości”. Jednakże w czytanych fragmentach - Księgi proroka Izajasza (Iz 5,1-7) i Ewangelii św. Mateusza (Mt 21,33-43) mowa jest o zniweczeniu Bożego zamysłu.
Franciszek zauważył, że w swej przypowieści Pan Jezus zwraca się zwłaszcza do arcykapłanów i starszych ludu, do klasy rządzącej, a więc do tych, którym Bóg powierzył szczególnie swój lud, aby go doskonalili, troszczyli się, strzegli przed dzikimi zwierzętami. Oni jednak zawłaszczyli winnicę, pragnąc realizacji nie planu Bożego, ale swoich własnych projektów. Kierowała nimi żądza pieniędzy i władzy i aby ją zaspokoić, źli pasterze nakładali na barki ludzi ciężary nie do uniesienia, których „palcem ruszyć nie chcą”.
„Także my podczas Synodu Biskupów jesteśmy wezwani do pracy w Winnicy Pańskiej. Zgromadzenia synodalne nie są po to, aby dyskutować o pięknych i oryginalnych ideach, ani żeby dostrzec, kto jest bardziej inteligentny... Służą one doskonaleniu i lepszemu strzeżeniu Winnicy Pana, współpracy z Jego marzeniem, Jego planem miłości do swego ludu.” - powiedział Ojciec Święty. (za KAI: http://ekai.pl/wydarzenia/temat_dnia/x82542/franciszek-rozpoczal-nadzwyczajny-synod-biskupow-o-rodzinie/?print=1)
Wesołych Świąt Bożego Narodzenia!
Kraków, 17 grudnia 2014
Poprzedni artykuł
rok 2014, rok 2013, rok 2012,
rok 2011, rok 2010, rok 2009