MaleCiche2013.02 giewont
Zakopane, widok na Giewont, 29.04 2013

Długi weekend majowy spędziłem w Małym Cichym k. Zakopanego na Zlocie Rodzin Abstynenckich, który już po raz XXII zorganizowało śląskie TSKT.
Abstynentem nie jestem, ale nie mam najmniejszego problemu z wyłączeniem alkoholu na tydzień, czy nawet na dłużej. Mam w tym gronie wiernych przyjaciół, których szczerze podziwiam i z którymi doskonale się rozumiem. Lubię z nimi rozmawiać, biesiadować niekiedy długo w noc, przy szklance herbaty, albo wędrować po górach.
MaleCiche2013.01 po
Zachowuję się wobec wszystkich niepijących alkoholików, także wobec uczestników zlotu, z dużą ostrożnością i pokorą, bo po pierwsze - kilka razy w życiu otarłem się o podobne problemy i kto wie, jak by się to mogło potoczyć, gdyby nie.., po drugie -  to ludzie zazwyczaj bardzo wrażliwi, delikatni, ale i często niezwykle mocni, gdy przebyte cierpienia i upór, żeby wrócić, nauczyły ich dystansu do siebie i do świata.

Dlatego cieszę się bardzo, że z listu jednej z moich krakowskich znajomych, p. Moniki Rosiek, przebija ta sama nutka szacunku i zachwycenia, jaka towarzyszy każdemu z moich spotkań z niepijącymi alkoholikami. Cieszę się, że Państwo wybraliście się do MC, żeby posłuchać Orkisza na góralskiej łące, zobaczyć Piotrka Bzowskiego w góralskim kapelusiku i Jarka Miszczyka, rozbawionego i śpiewającego jak nigdy.

Oto ten list:
„Poczytaliśmy na Pana stronie o koncercie w Małym Cichym i w ramach naszych weekendowych wędrówek postanowiliśmy tam zajrzeć. Dobrze jest mieć takie pasmo wolności, taki margines, że wsiadam w samochód i jadę, bo chcę i już. No to pojechaliśmy.

Pogoda była raczej mało zachęcająca do pieszych wędrówek, bo my się wygodni zrobiliśmy, więc wędrowaliśmy samochodem. Małe Ciche okazało się może i małe, ale na pewno nie ciche... Gwarno jak na Krupówkach. Na polanie liczna grupa ludzi, a na bramie napis: "Tu się bawimy bez alkoholu". Wiedzieliśmy dla kogo jest ten koncert, więc nas to nie zdziwiło, a jedynie upewniło, że trafiliśmy tam gdzie chcieliśmy trafić, co nie jest takie oczywiste, albowiem gdy się na coś "zagapimy", to zmieniamy plany pod wpływem impulsu i niekiedy lądujemy w jakimś innym, pięknym miejscu.
Weszliśmy. Początkowo czułam się jak intruz i to bynajmniej nie dlatego, że ktoś mi coś zasugerował spojrzeniem czy gestem, nie mówiąc już o słowach. Czułam, że to jest grupa i że coś ich łączy, a ja jestem poza tym.

Potem już było normalnie, ludzie jak ludzie, tyle, że pomimo deszczu uśmiechnięci, rozbawieni, dzieciaki pyzate i radosne. No dobrze jest, pomyślałam. Potem na scenę wyszedł jakiś pan. Przedstawił się: "Jan, alkoholik od dwunastu lat niepijący". Znana formułka z filmu i książek o socjopatologiach. I zastanowienie – po co taka formułka?! Jaki cel, jakie zadanie? Na pierwszy "rzut ucha" - jakieś samobiczowanie, zmuszanie ludzi do wstydzenia się już na samym początku. I dosłownie za moment następny błysk! Jaki wstyd? Takie wyjście z wilczego dołu, to przecież gigantyczna praca, ogromny wysiłek i zwycięstwo. ale cały czas z przeświadczeniem, że stoję na krawędzi i ziemia może mi się łatwo obsunąć, jeśli nie zachowam czujności. Muszę zatem pamiętać: jestem alkoholikiem. I w tym samym zdaniu - nie piję od tygodnia, roku, dwudziestu pięciu lat... I jeszcze ważniejsze: "żyję, jestem, trwam, walczę i... nadal wygrywam".

Kolejna refleksja, żadna odkrywcza, raczej obserwacja. Przeglądałam sobie książki na stoisku, Marek poszedł na papieroska, gdzieś na bok. W pewnym momencie usłyszałam za plecami półgłos, taki trochę głośniejszy szept:
- Ka on jest, poloz gdzieś..., ka on jest?
Za chwilkę znów niespokojne:
- Gdziesik poloz...
Dyskretnie się obejrzałam. Kobieta około pięćdziesiątki, rozgląda się dookoła, wyciąga szyję. Mówi sama do siebie. Po chwili ulga:
-  „Jest, no!” - i uśmiech.

Niepokój, który prawdopodobnie będzie tym ludziom towarzyszył do końca życia, a który mnie nie dotyczy, przynajmniej dotychczas. Marek może sobie chodzić i wracać, ja sobie mogę chodzić i wracać. Bo jest zaufanie, nie ma strachu, nic się nie dzieje. Tę samą sytuację oceniamy zawsze przez pryzmat własnych doświadczeń i one determinują nasze poczynania, uczucia, odczucia, wrażenia nawet. Jeśli patrzymy na to samo, nie znaczy, że to samo widzimy. Taka oczywistość, ale wyartykułowana, zwerbalizowana nadal trochę zadziwia.
MaleCiche2013.04 morskie oko
I wtedy kolejna myśl: „zagapienie się na życie" jest bardzo trudne, gdy emocje stoją „na baczność", cały czas, w każdym miejscu, o każdej porze. Ale oni próbują. Trwają. Walczą. Cały czas! Giganty!
I Ci, którzy mówią: "nazywam się Jan, Marek, Władek..., jestem alkoholikiem, od pięciu, siedmiu, dwunastu lat niepijącym". I Te, Ci, którzy spoglądają nerwowo na zegarek, którzy z niepokojem wyciągają szyję podczas festynu, żeby zobaczyć "ka on poloz, ten mój chop". I te dzieci, które chowają głowę w ramionach na każdy głośniejszy dźwięk, z niepokojem patrzą na sklep monopolowy i mocno trzymają ojca za rękę.
- „Żeby się nie zgubił" - tak mówią.
Nie, "żebym  ja się nie zgubiła". Żeby ojciec trafił do domu. Taka dorosłość siedmiolatków.
Małe Giganty!
Czapki z głów przed Wami wszystkimi. Taka refleksja, Panie Pawle, mnie dopadła w Małym Cichym właśnie.

Pozdrawiam serdecznie
Monika”

Paweł Orkisz
Kraków, 15 maja
2013

foto: Marek Bielski i archiwum własne
MaleCiche2013.03 chocholowska