balladyeuropy.2013.koval od tylu
Otrzymałem 2 ciekawe relacje z festiwalu. Oto one:
1.

Na "nie"? - Nic nie raziło. Może jedynie, bo i tak "rozkład jazdy" był tylko wskazówką, można było pozwolić na bisy (tak sobie gdybam, ale nie jest to poziom "rażenia").

Na "tak"? - Ooooo, tu długa lista. Bardzo nam się podobało.
I wykonawcy, i repertuar, i miejsce, i publiczność.
Co najbardziej się podobało, naprawdę ciężko powiedzieć.
Od początku było znakomicie. Puszczenie Kovala przodem to oczywiście znakomity pomysł, bo jego kontakt z publicznością jest boski. A potem cały piątek był super mimo niepokojów pogodowych.
W sobotę chyba najbardziej nam się podobała młodzież, i ta młodsza, i ta ciut starsza, czyli nasz Kaszuba.
No i z lubością popłynęliśmy szantowo z Tobą i Mariuszem (którego kojarzymy jeszcze ze starych czasów z Dzikich Waleni czy Badziewie Blues Band).
Ale bardzo miłe koncerty dała i Formacja, i Zayazd, i Litwini.

Ściskam serdecznie,

Janusz B.


2.
balladyeuropy.2013.litwini1

Tegoroczny niepołomicki festiwal osadzony był w klimatach żeglarsko-balladowo-wodnych. Czyli moich. Cieszyłam się od dawna jak na ucztę, a może raczej jak na spotkanie z przyjaciółmi, przy ognisku, na przystani.

I piątkowy wieczór taki był. Koval jak zawsze bawił publiczność, integrował, nie tyle zapraszał co wciągał, wręcz wsysał ludzi do wspólnej zabawy. A potem zrobiło się nostalgicznie. Kapitan Mieczkowski wypłynął w morze, a na brzegu została Wszechżona. Ballada o rozmijaniu. Tu akurat świat morza i świat lądu, ale to rzecz drugorzędna. Brak zrozumienia zdarza się ludziom także tym, którzy mieszkają pod jednym dachem i nigdy się nie rozstają, a jednak się mijają. Mówią, ale się nie słyszą. Przeplatane to wszystko jak w życiu (genialna piosenka Janusza Sikorskiego – Ballada o Wszechżonie – przyp. red).
Ryszard Muzaj z Markiem Szurawskim wyśpiewali trochę morza. Trudnego, pięknego, groźnego. I trochę portów pełnych dziewcząt, niekoniecznie hiszpańskich, świat rubasznych dowcipów i hulaszczego życia marynarza w portowej tawernie. A potem urocza, dziewczęca, z głosem jak dzwoneczki Dominika Żukowska i Andrzej Korycki. Jak powiedział Koval - to najwyższa półka. Może i najwyższa, ale czułam się w ich towarzystwie jak wśród przyjaciół. Smakowali jak egzotyczny drink z plasterkiem cytryny, albo jak gruzińskie wino, albo jak kufelek piwa. Taki sympatyczny Ciechocinek. Pełny relaks. Hmm... chyba swój następny jachcik nazwę Ciechocinek. "SY Ciechocinek". Dobrze brzmi. A potem cudowna zabawa ze Starymi Dzwonami. Wspólny śpiew, przegwarki. Oni się nigdy nie zestarzeją  :). Na szczęście.

Dzień drugi - sobota. Niestety nie mogliśmy obejrzeć młodych wykonawców, ale za to zdążyliśmy na występ Litwinów. Bardzo mi się podobał. Zazwyczaj istotny jest dla mnie tekst, słowo, treść, opowieść. Sympatyczny Pan i miła Pani trochę po rosyjsku, trochę po angielsku, próbowali przybliżyć nam o czym śpiewają. Ucieszyło mnie odkrycie, że nie wiedzieć kiedy nauczyłam się angielskiego, a i rosyjski ciągle pamiętam, bo w obu językach mniej więcej rozumiałam co litewscy bardowie mówią. :) Samoocena mi się poprawiła. Taki skutek uboczny:)

Grupa Formacja w żeglarskich rytmach poprowadziła nas przez historię. Ballada "Na strandzie Helu" mnie zauroczyła. Cała opowieść - jak to ballada, ale w wyobraźni przesuwały się obrazy jak na filmie fabularnym. I piękno i straszno - nieco parafrazując Gogola. I dowiedziałam się, ze Polacy oblegali kiedyś Sztokholm. Krótko i nieskutecznie, ale zawsze.

Fenomenalny młody człowiek Paweł Ruszkowski na dłuższą chwilę mnie zafascynował.  Nienaganna dykcją, pięknym śpiewem w języku kaszubskim i tym co miał do powiedzenia w  w języku polskim. Młody, ale wyraźnie wie czego w życiu chce. Mocno osadzony w świecie, który go ukształtował, słusznie dumny z tego kim jest i skąd pochodzi. Pasjonat, artysta i do tego przystojny. Nie zginie. Życzę Pawłowi po żeglarsku: "tak trzymać".

A potem Państwo Makowieccy i "Zayazd". I kapitalny skrzypek. Wirtuoz! Popłynęliśmy w stare czasy z harcerskich ognisk zapamiętane, posłuchaliśmy Mickiewicza w wersji umuzycznionej, ale nie zachwycił mnie ten projekt. Być może dlatego, że nastawiłam się na nowy, inny repertuar Lecha Makowieckiego, współczesny i autorski. Sądząc po kolejce po płyty i po tym, o które płyty pytano i które szły jak świeże bułeczki, nie ja jedna czekałam na "Patriotyzm". Ten ujęty w cudzysłów jako tytuł i ten bez tegoż. Sami artyści byli zdziwieni i obiecali taki koncert w Krakowie. Niech się uda zatem zorganizować taki koncert.

I nocne balladowanie z Pawłem Orkiszem. Już wyluzowane, rozbujane. Popłynęła żeglarska piosenka. Brakowało mi Pana Piotra Bzowskiego, przyzwyczaiłam się do tego składu ekipy. Lokowany produkt nie pozostał chyba bez wpływu na jakość koncertu, ale taki już urok piosenki żeglarskiej. Inny klimat niż zeszłoroczne śpiewanie pod dębem, ale wówczas było o poezji, miłości, Emilly Dickinson... a w sobotni wieczór było przystaniowo, tawernowo. Snuły się, grzmiały raczej,  Morskie Opowieści,  pijany żeglarz wychylał się za burtę. Poczułam się trochę jak przy ognisku na naszej przystani :)
I niedzielna uczta. Romantyczna Basia Stępniak Wilk i niesamowicie energetyzująca Karolina Cicha, bynajmniej nie cicha. Piękne piosenki Kaliny Jędrusik, kobiety legendy w innych wykonaniach, w innych aranżacjach. Pani Basia na szczęście nie zaskoczyła, (bo ja się przyzwyczajam:)), Karolina na szczęście zaskoczyła (chociaż jeszcze nie byłam przyzwyczajona:))

Potężna dawka pozytywnej energii. Rocklovesongi - dobre słowo. Tak właśnie to brzmiało. Myślę, że Pani Kalina patrzyła z chmurki na bosonogą dziewczynę, mocnym głosem śpiewającą jej piosenki z sympatią. Bo to także nietuzinkowa kobieta była. Myślę, że o Pani Karolinie Cichej będzie jeszcze całkiem głośno. Ja w każdym razie będę szukać tej dziewczyny na plakatach.

I Zielona Pani -  Vivien Buczek z jazzowymi balladami w szwedzkim języku. Dobrze, że tłumaczyła w skrócie po polsku, bo okazało się, że szwedzkiego nie znam :))). Dowiedziałam się, że na imprezach Szwedzi i Szwedki się biją. Podobała mi się zielona sukienka, zgrabne nogi i dobry głos. I pogoda ducha, którą emanowała Zielona Vivien.

I na koniec smutne spostrzeżenie... publiczność. Nie ta, która przyszła i słuchała muzyki na pięknym dziedzińcu niepołomickiego zamku. Nie ta. Smutek dotyczy tych ludzi, których nie było... puste krzesła robiły przygnębiające wrażenie. Gdzie byli ci ludzie, których tam nie było? Czy rzeczywiście na krakowskim Kazimierzu, na innym festiwalu? Czy w domach przed telewizorami?

Czy gdyby jakaś Ona tańczyła dla niego, może jeszcze na rurze, to byłby tłum?
Dlaczego ich nie było?

Czy cena biletów? - Za trzydniową ucztę to nie są wygórowane kwoty, a w dodatku przecież część koncertów była bezpłatna i wtedy także echo odbijało się od pustych krzeseł. Zbyt specyficzny, by nie rzec hermetyczny dobór nie tyle repertuaru, co tematyki? Kraków nie ma Wyższej Szkoły Morskiej, a i dostęp do Morza utrudniony, Wisłą trzeba się spławiać…, ale przecież to nieprawda. Wcale nie trzeba być żeglarzem by zasłuchać się w szumiące w piosenkach morze. Bo to też życie, też ludzie. A może to jednak brak tzw. gwiazd?  Choćby nie wiem na jak wysokiej półce stał Korycki, to dla tzw. większości ludzi jest zupełnie nieznanym facetem. A żal.
Nie widziałam w Krakowie plakatów zapraszających na festiwal do Niepołomic. Może chodziłam nie tymi ulicami, ale chodzę wieloma. Może to to? A może to Niepołomice? Piękne, urokliwe miejsce. Jakby stworzone do zasłuchania się w ballady - ale jednak oddalone od Krakowa. Trzeba pojechać, trzeba wrócić. Nie każdemu się chce przez trzy dni jeździć do Niepołomic. Może gdyby festiwal odbywał się na krakowskim Rynku. Choćby Małym?

W każdym razie my w przyszłym roku będziemy, jak Bóg pozwoli. Nawet jeśli nie będę znała żadnego nazwiska na liście wykonawców. Lubię odkrywać nowe.
Monika Rosiek
* * *
Może ktoś jeszcze? Może bardziej krytycznie?

Zapraszam do wypowiedzi...
balladyeuropy.2013.zespol orkisza

Paweł Orkisz
Kraków, 14 lipca 2013

foto:  Marek Sendek

Poprzednio pisałem:
rok 2016, rok 2015, rok 2014, rok 2013,
rok 2012, rok 2011, rok 2010, rok 2009