Najpierw zaproszenie na 6 czerwca, w środę przed Bożym Ciałem.
Zagramy w Kurantach „Ballady o lecie”, choć pod nieco innym tytułem. Gdybyście chcieli się „przygotować”, to na youtube (tutaj) jest cały taki nasz poprzedni koncert. Można sobie wydrukować teksty, posłuchać jak ja to śpiewam, nauczyć się melodii... Repertuar będzie bardzo podobny.
Tym razem chciałbym, żebyśmy zagrali to starannie, dopieścili stronę muzyczną koncertu, więc czeka Państwa Koncert.
środa, 6.06.2012, g. 19.30, Pub Kuranty, Kraków.
* * *
Ostatnio w moim życiu ludzie coraz częściej przychodzą i odchodzą.
Jedni z Was zachwycają się moją muzyką i mną samym – tak, tak to można chyba wyrazić – i są wręcz gotowi bardzo dużo mi dać.
Serca, czasu, talentu, poświęcenia, nawet pieniędzy.
Nie wiem z czego to wynika, że czasem działam na ludzi tak jakoś magnetycznie. Słuchają moich płyt na okrągło, piszą, starają się być przy mnie. Chwalą, doceniają, wspierają na wiele sposobów, niekiedy organizują koncerty, niekiedy prawie wielbią...
Kiedyś myślałem, ze to dotyczy tylko wybranych artystów, tych największych. I, oczywiście, byłem z siebie dumny. Ale potem, o zgrozo, zauważyłem, że prawie każdy artysta ma grono takich wielbicieli. Każda potwora znajdzie swego amatora. W sprawach artystycznych sprawdza się to jeszcze częściej niż w życiu.
Pierwsze prawo fana: - Wybrać sobie "swojego" artystę, spośród całej gamy artystycznych kreatur!
Czasem z mojego otoczenia tacy miłośnicy mojej twórczości nagle, niespodziewanie odchodzą. Tak, jakby nagle głęboko się rozczarowali, albo... znudzili. Kiedyś jakoś tak znikąd się pojawili, potem równie szybko odeszli i... słuch po nich zaginął. Bardzo mnie niekiedy bolą takie odejścia, ale cóż mam zrobić?
Widocznie artyści są tak właśnie traktowani przez swoich fanów. Przecież fan nie ma obowiązku być fanem na wieczność, na całe życie. Może w każdej chwili się „odfanić”. Może w każdej chwili się znudzić, znaleźć sobie inną fascynację, a tobie, artysto, powiedzieć: - Fajny jesteś, ale mnie fascynują już inni.
Drugie prawo fana: - Mogę się w każdej chwili odfanić.
Fani przychodzą i odchodzą. Kiedy po raz pierwszy spotkałem się z takim nagłym zniknięciem, długo się zastanawiałem: - Czy zrobiłem coś nie tak? Obraziłem człowieka? Uraziłem? - Ale to chyba nie o to chodzi.
Pewnie każdy przypadek jest trochę inny, ale z grubsza wygląda to tak: - Każdy z nas, artystów, żyje w swoim, lekko zakręconym, świecie, mamy swoje środowisko, swoich przyjaciół, rodziny, dla których i tak brakuje nam czasu.
Pojawia się fan, stara się podejść blisko, zagaja, coś proponuje, czasem oferuje, chciałby dotknąć, spędzić ze swoim ulubionym artystą jakiś czas, podejrzeć, wypić kawę, porozmawiać.... jakąś cząstkę tego artysty zatrzymać, przyswoić, zawłaszczyć. Ale ty, artysto, przecież nie masz - tyle, ile byś chciał! - czasu dla nich wszystkich, albo nawet dla części z nich, bo ty nie masz już i tak na nic czasu... Może miałbyś, gdybyś umiał żyć z zegarkiem i planem w ręku, ale nie umiesz, bo... jesteś artystą. Żyjesz lekko odrealniony, z głową w chmurach.
Więc fan myśli: - Artysta mnie „olał”. I się wkurza, odchodzi z żalem.
A to nie tak. Ty nikogo nie olewasz. Ty nie masz fizycznej możliwości pielęgnować tych wszystkich fajnych znajomości, które pojawiają się na Twojej drodze. Chciałbyś, ale... nie ogarniasz tego wszystkiego. I tak rodzina ma do Ciebie żal, że za mało jesteś dla niej. A Ty nie jesteś przecież inżynierem, nie żyjesz z planem i terminarzem wypełnionym jak dyrektor wykonawczy jakiejś firmy.
Trzecie prawo fana: – Wcześniej, czy póżniej odejść z żalem.
Jest pewnie więcej takich praw, które rządzą kontaktami: artysta – fani.
Ja ich jeszcze wszystkich nie znam, bo nie jestem powszechnie popularnym artystą. Pewnie dopiero poznaję te zasady, które są – jak dla mnie - dość proste, ale i brutalne. Brakuje mi tych ludzi, którzy odchodzą ode mnie. Kurczę, jakoś przyzwyczajam się. Przyzwyczajam się do Was, a potem lekko cierpię, kiedy znikacie.
Niedawno złapałem się na dziwnym uczuciu: na lęku, obawie, że kolejni „fani” będą odchodzić, znikać bez słowa.
Opowiem Wam, bez nazwisk, pewną historię, która przydarzyła mi się w ostatni weekend.
Otóż, wśród fanów mojej muzyki była od kilku lat pewna młoda kobieta z Wrocławia. Niedawno otrzymałem od niej kilka skromnych, ładnych i bardzo praktycznych prezentów: piękne, drewniane pudełka na moje płyty, własnoręcznie ozdobione techniką decoupage. Nie znaliśmy się osobiście.
W ostatni weekend państwo K. przyjechali do Krakowa na kilka dni, razem z maleńką, 20-miesięczną córeczką, Natalką (skądś lubię to imię :-))), a głównym punktem ich krakowskiego pobytu było zobaczenie Pawła Orkisza podczas publicznych występów w trzy kolejne dni:
- najpierw w piątek, w Kurantach, „Dzień Dużego Dziecka”,
- w sobotę, podczas pikniku w Chełmku, oddalonym od Krakowa jakieś 50 km,
- w niedzielę, podczas Mszy św. o 21.00.
Wypiliśmy wspólnie herbatę, kilka razy porozmawialiśmy.
Młode, bardzo dzielne małżeństwo, cudowni ludzie. Panią Agatę i jej życzliwość znałem już wcześniej, więc tym razem zachwyciłem się jej mężem. Pan Piotr jest cichym, małomównym, bardzo ciepłym i bardzo solidnym człowiekiem. Takim lekko wycofanym, za to dbającym o zaplecze, bezpieczeństwo i spokój swojej rodziny. Dokładnie takim, jakim ja zawsze chciałem być.
I nigdy mi się nie udało.
Pojechali.
A ja sobie myślę: - Czy i oni odejdą wkrótce, znikną z mojego życia?
A może to tylko taka nostalgia dopada mnie właśnie teraz, kiedy z mojego codziennego życia odeszły dzieci, które zamieszkały osobno?
Cholera, co jest? Starzeję się?
– Eee, nieee! Skądże!
Paweł Orkisz
Kraków, 5 czerwca 2012
foto: archiwum GAP, Marek Sendek
Poprzednio pisałem:
rok 2016, rok 2015, rok 2014, rok 2013,
rok 2012, rok 2011, rok 2010, rok 2009