Henryk Łatyszew

      Biorąc pod uwagę niezwykłą popularność poezji Bułata Okudżawy w Polsce, jakiej nie doświadczył chyba nikt z polskich współczesnych poetów, wydań tej poezji w Polsce było w sumie niewiele, jeżeli nie liczyć różnorodnych śpiewników studenckich, takich jak gdańska "Bazuna", w których prawie nigdy nie brakowało piosenek Okudżawy.

      Szczególnie interesujące jest to, że prawie wszystkie oficjalne wydania poetów rosyjskich ukazały się w czasach socjalistycznych, chociaż ówczesne władze nie sprzyjały jakoś szczególnie tym wydaniom. Mam na myśli np.: dwujęzyczne, prawie sześćsetstronicowe wydanie Osipa Mandelsztama (1982, wydawnictwo literackie Kraków-Wrocław); potem Gumilow, Achmatowa i znów Mandelsztam w tłumaczeniu Leopolda Lewina (Czytelnik, Warszawa 1986), a także Okudżawa Wiersze i piosenki (Iskry, 1967), Poezje wybrane (Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, 1967) i dwie powieści: Jeszcze pożyjesz (PIW, 1962) i Nieszczęsny Awrosimow (Iskry 1967). Ze zrozumiałych względów autorzy tych wydań byli bardzo ostrożni zarówno z doborem, jak i z komentarzem do tych wydań, w tym do ballad i wierszy B. Okudżawy. Musieli tak czynić, żeby nie urazić ówczesnego "Big Brothera" i żeby te skromne książki Bułata Okudżawy mogły się w ogóle w Polsce ukazać.

      Oto przykładowy życiorys poety z wydania PWM w Krakowie w 1985 roku w redakcji Witolda Dąbrowskiego i Wiktora Woroszylskiego: "Bułat Okudżawa, rosyjski poeta i pieśniarz, urodzony 9 maja 1924 w Moskwie, jest synem Gruzina i Ormianki. Jego ojciec był działaczem partyjnym wysokiego szczebla. Ale ojca stracił jako bardzo młody chłopak, a z matką był przez wiele lat rozłączony." (podkreślenie moje - HŁ)

      "Stracił ojca" to bardzo delikatnie określenie jak na fakt, że został on w 1937 roku rozstrzelany jako "wróg narodu", a za słowami: "z matką był przez wiele lat rozłączony" kryje się akt spędzenia przez panią Aszchen prawie dwudziestu lat w obozach stalinowskich. Natomiast sam Okudżawa otrzymał na wiele lat tytuł - dla niektórych szlachetny "członek rodziny zdrajcy ojczyzny" i pozostawał nim przez wiele lat do 1956 r., nie mając prawie żadnych praw publicznych. Młodzieży należy wyjaśnić, że "zdrajcą ojczyzny" był wówczas każdy, czyj sposób myślenia w jakikolwiek sposób odbiegał od linii przyjętej przez komitet centralny KPZR, a praktycznie biorąc, przez Józefa Stalina - "ojca narodów", Orwellowskiego "Wielkiego Brata".

      Rodzina "działacza partyjnego wysokiego szczebla" otrzymała na początku lat dwudziestych mieszkanie w zaszczytnym miejscu, w centrum Moskwy, na historycznym Arbacie. Wiele pięknych słów poświęcił Bułat Okudżawa temu miejscu z lat swojej młodości.

      Tam właśnie, na Arbacie mieszkał również ich oprawca - Józef Stalin. Po Arbacie ciągle maszerowali tam i z powrotem funkcjonariusze NKWD, których Bułat nazywał "deptacze". Stąd właśnie, jeszcze jako dziecko, został wygnany w roku 1937, po aresztowaniu i rozstrzelaniu ojca i już nigdy tu nie wrócił.

      Nie miał prawa wrócić do Moskwy pomimo tego, że jako siedemnastoletni ochotnik zgłosił się do wojska w 1942 roku, żeby bronić ojczyzny. Został wcielony, przeszedł długą drogę frontu, był ciężko ranny. Wspomnienia o tych wydarzeniach przedstawił w powieści "Jeszcze pożyjesz". Okudżawa wyruszył na front, jak wielu jego kolegów szkolnych agitowanych przez działaczy partyjnych, pozostających oczywiście w Moskwie i na tyłach. Książka ta została wydana wiele lat później, po śmierci Stalina, i oczywiście zgromiona przez krytyków rosyjskich, dla których ciągle każdy bohater powieści o wojnie ojczyźnianej mógł być tylko herosem gotowym natychmiast oddać życie za Ojczyznę, gdy rozkaże partia i jej wódz.

      Po wojnie, bez przeszkód Okudżawa mógł pojechać tylko do Gruzji, gdzie ukończył na uniwersytecie w Tbilisi filologię rosyjską, po czym mógł zbliżyć się do Moskwy na odległość nie mniejszą niż 100 km, pracując jako nauczyciel języka rosyjskiego w wiejskiej szkole koło Kaługi, miasta znanego z pobytu i pracy innego znanego nam nauczyciela - matematyki - Konstantego Ciołkowskiego. Jeszcze w 1997 roku władze "obłasti" Kałużskiej, obradujące w przeddzień śmierci poety, 11 czerwca, odrzuciły propozycję miłośników jego poezji o nadanie mu honorowego obywatelstwa tego województwa. Otrzymał je inny poeta, autor pieśni o Leninie.

      Inną jest oczywiście sprawą, że Okudżawa odmówił przyjęcia orderu nawet samemu Gorbaczowowi, tłumacząc, że: "ordery do poetów nie pasują".

      Okudżawa jest u nas znany jeszcze dotychczas tylko na tyle, na ile wtedy mogli, lub chcieli cenzorzy pozwolić, albo na ile pozwalali sobie wtedy polscy tłumacze, poddani presji autocenzury. Nie ulega jednak wątpliwości, że to głównie dzięki tłumaczom, takim jak Witold Dąbrowski, Wiktor Woroszylski, Agnieszka Osiecka, Józef Waczków, Andrzej Mandalian, Ziemowit Fedecki, Jerzy Litwiniuk, Andrzej Drawicz, Anatol Stern, Ignacy Szenfeld, Tadeusz Lubelski, Leopold Lewin, Seweryn Pollak i in. Okudżawa stał się w Polsce "swoim" człowiekiem, co on sam bardzo dobrze czuł i rozumiał. Lubił bywać w Polsce i - wiem to z jego ust - tęsknił za Polską, za tymi, którzy go tu szczerze kochali i podziwiali.

      Miałem zaszczyt i szczęście bywać w domu Bułata Szałwowicza na Biezbożnom Pierieułkie, co zawdzięczam przede wszystkim temu, że byłem z Polski, z Gdańska. Przywoziłem mu wieści, czasopisma, książki, organizowałem spotkania z polskimi studentami, z których jedno zostało utrwalone na czarno-białej taśmie pierwszego polskiego magnetowidu MTV-10, a następnie przeniesione na współczesny VHS. Dla tych studentów i moich kolegów są to, jak sądzę, wspomnienia na całe życie. Pytania na tych spotkaniach były proste: co to jest "piosenka autorska", czy może "piosenkę autorską" wykonywać osoba trzecia, czym się różni koncert "piosenki autorskiej" od koncertu estradowego itp. Bułat Szałwowicz odpowiedział nam dowcipem:
- Przychodzi Icek do domu i mówi do żony: wiesz, Salci, wszyscy mówią: Karuzo! Karuzo!... Słyszałem ja tego Karuzo i powiem Ci, że - to nic szczególnego!
- A co, Icek - mówi żona - ty na koncercie byłeś?
- Nie - Icek na to - przecież Karuzo już dawno nie żyje.
- Aaa, słuchałeś płyty?
- Nie - mówi Icek - Mosze mi zanucił.
      Atmosfera spotkania z młodzieżą polską była bardzo miła i spontaniczna. Polsce i Polakom poświęcił wiele ciepłych słów, piosenek i wierszy. Chcę wspomnieć tu jeden szczególny, w którym - jeszcze wtedy gdy o Katyniu, ani u nas, ani tym bardziej u nich, nie wolno było wspominać - potrafił genialnie przemycić myśli, których otwarcie było wolno wyrazić. Wiersz "Przejażdżka dorożką przez wieczorną Warszawę" bardzo ładnie przetłumaczył Witold Dąbrowski.
     

Kilka słów o rosyjskiej piosence autorskiej, o innych rosyjskich bardach

      Miłości Rosjan do poezji w ogóle, a do poezji śpiewanej w szczególności, Polak chyba nie do końca potrafi zrozumieć, m.in. z powodu wydawałoby się podobnych, lecz w rzeczywistości absolutnie różnych realiów socjalistycznych. W całym Związku Radzieckim istniały na pół legalne "Kluby piosenki amatorskiej" ("na pół" dlatego, że władze miały tam swoje wtyczki, które informowały i dostarczały do odpowiednich służb dowody, tzw. "kompromaty", czyli "materiał kompromitujący"). Ten gatunek literacki wyrwał się spod radzieckiej cenzury, gdyż nie musiał być drukowany, nazywano go "twórczością magnetofonową".

      Co roku był organizowany na wolnym powietrzu "Festiwal piosenki amatorskiej". Byłem na jednym z takich festiwali. Zjeżdżali się nań "amatorzy" z całego Związku Radzieckiego - z Litwy i z Kamczatki, z Murmańska i z Kazachstanu. By utrudnić dostęp "niepowołanym" osobom, karty uczestnictwa rozdawane były tylko w ww. klubach, a o miejscu tego festiwalu wiedziały tylko nieliczne osoby z grona tych klubów, tzw. "przewodnicy". Festiwale odbywały się na stromym brzegu rzeki Wołgi, stanowiącym naturalny amfiteatr. Główną scenę stanowiła duża zakotwiczona na wodzie gitara. Drobniejsze spotkania odbywały się przez trzy dni i dwie noce nieprzerwanie przy ogniskach wzdłuż kilku kilometrów biegu rzeki. Ilość ludzi obecnych na takim festiwalu trudno sobie Polakom wyobrazić, a ja mogę powiedzieć tylko, że w przybliżeniu było tam 40-70 tysięcy ludzi z plecakami, namiotami i gitarami, i oczywiście, z bagażem własnych piosenek. Jeżeli ktoś chce to zobaczyć, niech pyta, w Moskwie lub Petersburgu, o film video pt. "Bardy" (chyba, że traficie Państwo w odpowiednie miejsce do Gdańska).

      Najwybitniejszymi przedstawicielami tego gatunku literackiego byli znani w Polsce Bułat Okudżawa i aktor teatru na Tagance, Włodzimierz Wysocki. Właśnie oni najbardziej byli też najbardziej znani i cenieni w Polsce, i to niezależnie od powszechnej wtedy niechęci Polaków do obowiązkowego języka rosyjskiego. Jak powiedział Daniel Olbrychski na wspaniałych "Wspominkach" o Włodzimierzu Wysockim emitowanych w I programie TVP, to właśnie "na piosenkach Okudżawy i Wysockiego Polacy mojego pokolenia uczyli się języka rosyjskiego...". Uważam, że nie tylko pokolenie pana Daniela. Jestem wykładowcą języka rosyjskiego już od 35 lat i zawsze zaczynam nauczanie od piosenek Okudżawy, a następnie Wysockiego i Baczurina. W ten sposób zdobywam na samym wstępie sympatię studentów do języka rosyjskiego na cały czas nauki.

      W lipcu 1980 roku zmarł Włodzimierz Wysocki, a sierpniu w Gdańsku powstała "Solidarność". Odwiedziłem wkrótce po tym Bułata Szałwowicza, a on nagrał dla mnie piosenkę o Włodzimierzu Wysockim w pierwszym jej wariancie, a na wstępie powiedział kilka słów zwracając się do Polaków, które przekazałem wówczas panu Andrzejowi Drawiczowi, a on zdołał je wraz z piosenką umieścić jakoś na antenie Polskiego Radia. Poprzez to radio, którego wówczas uważnie słuchano w Moskwie, słowa Bułata dotarły do jego przyjaciół w Moskwie i poprzez nich wróciły do niego.

      Innymi, powszechnie znanymi w Rosji bardami, mało lub w ogóle nieznanymi w Polsce są (lub byli):

    * reżyser teatralny, dramaturg, poeta i pisarz Aleksander Galicz, wyrzucony z kraju Rad, w roku 1974, autor jedynego szerzej znanego w Polsce poematu p.t. "Kadesz", o Januszu Korczaku. Poemat ten był napisany i wykonany (zapisany na taśmę magnetyczną) w roku 1970. W scenie transportu żydowskich dzieci z Warszawskiego getta do obozu w Treblince, one śpiewają: "My wrócimy, wrócimy, wrócimy do Warszawy, jeśli nie ciałem to duchem, to popiołem... wrócimy do Warszawy" Aleksander Galicz zwraca się symbolicznie do J. Korczaka z roku 1970. "Nie! Niech pan nie wraca do tej Warszawy, gdzie wygłaszają swoje kłamliwe mowy drobni, nędzni, bezduszni ludzie" (łac. homunculus) w języku rosyjskim używane w przenośni. Tym określeniem Galicz nawiązuje do nazwiska Gomułki.
    * Julij Kim - dramaturg, felietonista, poeta i wykonawca
    * Jewgienij Baczurin - artysta malarz, poeta, wykonawca
    * Aleksander Mirsajan - organizator i kierownik teatru piosenki, poeta i wykonawca
    * kobiety, po rosyjsku zwane pięknie "poetessy" i wykonawczynie: Ariadna Jakuszewa, Weronika Dolina, Nowiełła Matwiejewa i wiele innych.

      W tomie I z serii "Bardy" wydanym w 1991 r. w Moskwie, przedstawionych jest stu wybranych moskiewskich bardów. Tylko moskiewskich! Ilu ich jeszcze było wtedy, ilu jest jeszcze i jacy oni są - trudno powiedzieć.

      O "piosence autorskiej" jako gatunku literackim i o "bardach", jako tzw. pokoleniu "szestidiesiatnikow", czyli okresu odwilży (lat 60.), w którym zaczęli tworzyć, albo raczej który sami stworzyli, Bułat Okudżawa powiedział (w roku 1990), że ten okres się już skończył, lub kończy się wraz z nimi, a zaczyna się okres estrady poetyckiej Rozenbauma, Makarewicza i innych. Rzeczywiście innych, nie pasujących już do Okudżawy, Wysockiego, Galicza, Julija Kima i nawet do Baczurina. Najlepszym określeniem dla utworów poetów-bardów tego okresu byłoby polskie określenie "piosenka zaangażowana".

      Na taki właśnie festiwal "Ogólnopolski Przegląd Piosenki Autorskiej" w studenckim klubie "Hybrydy" byli zaproszeni w roku 1989 być może już ostatni z "bardów" (Weronika Dolina, Jewgienij Baczurin) i inni "zaangażowani", ale już bardziej estradowi: Aleksiej Iwaszczenko, Gieorgij Wasiljew, Wadim Jegorow. Organizowałem (wspólnie z P. Orkiszem) ich pobyt w Polsce. Podczas ich późniejszych występów w Gdańsku, po koncercie w starym "Żaku", byliśmy wszyscy przyjęci przez ówczesnego przewodniczącego NSZZ "Solidarność", Lecha Wałęsę, z jego wówczas przyjaciółmi Adamem Michnikiem, Aleksandrem Hallem i in. Radzieccy (wtedy jeszcze) bardowie zrobili dla niego na ulicy Polanki niewielki koncert. Po wyjściu z tego spotkania, czekała wtedy na nas "suka", do której zostaliśmy zaproszeni, wylegitymowani i uprzejmie wypuszczeni. Każdy z nas wynosił ze sobą historyczne zdjęcie z Lechem Wałęsą, podobne do słynnej później serii zdjęć kandydatów do pierwszego polskiego niezależnego parlamentu (robione moim "Polaroidem"), a nasi radzieccy goście mówili później, że najbardziej bali się wtedy o te zdjęcia i gotowi byli spędzić w polskim więzieniu jakiś czas, niż oddać te zdjęcia, tym bardziej, że - jak wiadomo - już wkrótce Lech Wałęsa został prezydentem RP.


Co pozostało po Okudżawie?

Ostatnie moje spotkanie z Bułatem Szałwowiczem, wraz z profesjonalną ekipą TVP1, odbyło się na daczy w Pieriediełkinie (obecnie muzeum Bułata Okudżawy) z okazji wydarzeń moskiewskiego puczu w sierpniu 1993 roku. Materiał nagrywany był dla programu Barbary Jakubiec pt. "Cena zwycięstwa". Program ten w dwóch seriach był emitowany w TVP1 na początku września?93. Sam Bułat był wtedy zagubiony, niepewny, nie wiedział co właściwie ma powiedzieć i jak ustosunkować się do tego, delikatnie mówiąc, chaosu.

      Jego przyjaciel, reżyser i aktor Władimir Motyl, powiedział o jego ostatnich latach: Przygniatały go niemożność przezwyciężenia niewolniczego ducha w Rosjanach, panosząca się ciemnota i nostalgia tłumu po czerwonym prawie pańszczyźnianym.

      Bułat Okudżawa umarł w Paryżu w czerwcu 1997 r. z przeziębienia i ... smutku.

      My, nasze pokolenie, które miało możliwość czytać, słuchać i nawet widzieć Bułata Okudżawę, jesteśmy przekonani, że zostało po nim bardzo dużo. Zostały przede wszystkim wiersze i piosenki w autorskim wykonaniu oraz w wykonaniu innych jego wielbicieli. Dodam, że Okudżawa z dużym sentymentem, uznaniem i wdzięcznością mówił o polskiej (jeszcze winylowej) płycie, nagranej przed laty i - niestety - nie odtworzonej w nowej, cyfrowej technice.

      Pomysł Pawła Orkisza, autora i wykonawcy własnej poezji, wspaniałego tłumacza i wykonawcy poezji Włodzimierza Wysockiego, wydania płyty z piosenkami Okudżawy przypomni nam o tych dziwnych czasach w których, gdy coś było im zabronione, czyniliśmy to niejako na przekór. Czy teraz, gdy wszystko stało się możliwe, będzie podobne zainteresowanie? Będzie to niezwykłym egzaminem dla współczesnych czasów, w których króluje już zupełnie inna muzyka i inna poezja, a po szerszej znajomości rosyjskiej twórczości literackiej, w tym i piosenki autorskiej, pozostały już tylko wspomnienia i sentyment. Może właśnie w tym tkwi jednak ziarenko nadziei? Jeśli chodzi o mnie, będę bardzo zachwycony wydaniem tego CD. Ale czy będzie wielu takich "dziwaków"?

      My, w naszym pokoleniu tychże lat sześćdziesiątych żyliśmy w przeświadczeniu, że "dopóki ziemia kręci się..." dopóty, niezależnie od wszystkiego, będzie tlił się i świecił w duszach romantyzm, i cały zachwyt świata nie będzie mierzony walutą wymienną, że rozwój homo sapiens nie może się odbywać bez homo romanticus i homo egzalticus. Trwamy nadal w przeświadczeniu, razem z Bułatem Okudżawą, że tylko dla tych wartości nie istnieją granice ...
      O tłumaczeniach Okudżawy na język polski

      O tłumaczach w ogóle przysłowie włoskie mówi: "traduttore - tradittore" - tłumacz jest zdrajcą. Szczególnie poezja, która posługuje się wieloznacznością wyrazu, jest trudna do przełożenia nawet na język pokrewny, nie mówiąc już o specyfikach kulturowych, odgadnięcie których bywa czasami niemożliwe dla osób z innego kraju.

      Oto niewinna, zdawałoby się, piosenka o Wańce Morozowie, który chodził do cyrku na Starym placu i tam zakochał się w cyrkówce, nabrałaby zupełnie innego sensu, gdyby tłumacz wiedział o tym, że na znanym wszystkim moskwiczanom i wielu Rosjanom "Starym placu" w centrum Moskwy - nigdy nie było cyrku. Był natomiast inny "cyrk" (właśnie w cudzysłowie) czyli Dom Partii (komunistycznej oczywiście). Właśnie to partia była tą, w której tak zakochał się symboliczny Wańka - prosty chłop, którego obietnicami i nawoływaniem swą "białą dłonią" tak urzekła. Jakiż Wania nie uwierzyłby w taką świetlaną przyszłość, jakiż chłop nie poszedłby za tą, która tak wiele obiecała. Nie przypuszczał oczywiście żaden "Wania", że chodzi po linie, jak i sama "cyrkówka". Dodajmy jeszcze, że piosenka jest w dużym stopniu autobiograficzna. Czy Okudżawa należał do partii ze względu na sentyment do swojej mamy (która pozostawała w niej do końca swojego życia, nawet wiele lat po wyjściu z łagrów stalinowskich, w których spędziła, jak pisaliśmy, 17 lat)? Czy też z innych pobudek Okudżawa był równie długo członkiem i wielbicielem tej "cyrkówki"? A może też jest w tej piosence trochę autoironii?

      Rosyjskie przysłowie mówi: "Biedny musi kombinować." W ukrywaniu prawdziwej treści w przenośniach - i w innych formach poetyckich i niepoetyckich - Okudżawa musiał być mistrzem, żeby przemycić to, co chciał powiedzieć. Na przykład "Piosenka o amerykańskim żołnierzu" jest oczywiście o rosyjskim żołnierzu, i to w czasie wydarzeń w czeskiej Pradze.

A reszta mnie na szczęście nie obchodzi:
ojczyzna każe - o cóż jeszcze chodzi?
To ona cały gips na siebie bierze.
Jak łatwo być żołnierzem, żołnierzem...
( tłum. Witold Dąbrowski)

      Piosenkę, która w tłumaczeniu polskim mogła nazywać się po prostu "Modlitwa", dla rosyjskiego wydawcy Okudżawa nazwał imieniem średniowiecznego poety francuskiego Francois Villion, który miał się o co modlić do Boga ze względu na swoje awanturnicze życie.

      Słynna "sztandarowa" piosenka wszystkich klubowiczów "piosenki autorskiej" w Rosji nazywała się "Starożytna pieśń studencka", w której przecież ta posępna postać - "szalony sułtan", który tak zajadle straszy "ostrogiem" (więzieniem, łagrem), jest dla Rosjan absolutnie przejrzystą, ale polscy tłumacze chyba się go przestraszyli nazywając "byle kiepem, byle drabem", a chodzi o dyktatora.

      Trudno jest przetłumaczyć słynną piosenkę: Balonik. "Szarik" to dosłownie "kulka", dla Rosjanina skojarzenie "niebieska kulka" jest dość łatwą do odczytania metaforą (ponieważ często używaną), oznaczającą kulę ziemską. Balonik - to też jest po rosyjsku "szarik", który uciekł dziewczynce i kiedy poleciał, i leci, leci w czasie... W tym jest symbol jego upływania, przemijania: dziewczynka, staje się dziewczyną, kobietą, staruchą... a "szarik" wrócił - koło naszego życia się zamknęło. A kobiety płaczą, płaczą w Rosji... - nie jest to piosenka wesoła; w Rosji zawsze brakowało mężczyzn, ginących na nieustannych wojnach, ginących od alkoholizmu itd.

      O innej trudności można mówić w przypadku "Piosenki o piechocie". Tłumacz Witold Dąbrowski wiedział oczywiście, że Okudżawa był na wojnie, że ciężko ją przeżył i dużo o niej pisał. Lecz jeśli dobrze się przyjrzeć tej piosence, to stwierdzą Państwo, z całą pewnością, że nie jest ona piosenką wojskową, ani w ogóle piosenką o wojnie, jeśli oczywiście nie uznamy życia ludzkiego za nieustanną wojnę, lecz wtedy "piechota" będzie miała już inne znaczenie. Oznaczać będzie tych, którzy wykonują najtrudniejszą pracę, bez nadziei na słuszne wynagrodzenie i medale. I to właśnie dlatego są uznawani za "nierozsądnych" - "wybaczcie im to" mówi autor; odchodzą zawsze, gdy coś nowego się otwiera, lub coś nowego sami otwierają, gdy budzi się wiosna (w sensie dosłownym i przenośnym). Nie ma ratunku dla drogi pokrętnej, niepewnej, chwiejnej - tylko to, co zdobyłeś swoją wiedzą, pracą, odwagą, jest widoczne na Twojej drodze życiowej, podobnie jak białe wierzby "wyznaczają Twój szlak". "Nie wierzcie pogodzie, gdy deszcze trzydniowe zaciągnie wśród drzew" - to: nie bądźcie pesymistyczni! Nie ma tu pieśni bojowej, odwagi i gniewu. Jest tylko tyle: nie wierzcie tej piechocie, jeśli śpiewa radosne pieśni, bo nie oznacza to, że jest im tak dobrze. Nie wierzcie jeśli Wam powiedzą, że jest wszystko wspaniale! Życie ze śmiercią; zło i dobro - ciągle toczyć będą swą walkę. Dalej Okudżawa: żyj, bądź ciągle w ruchu, nie zamykaj się, miej drzwi otwarte... i nie ma tu nic ze słów pana Witolda "Uczyłaś, ojczyzno, że żyć trzeba umieć i słyszeć twój głos" - tych górnolotnych haseł patriotycznych Okudżawa bardzo nie lubił, gdyż były one zawsze nieszczere, wypowiadane przez dekowników, którzy tę ojczyznę i swoich rodaków gnębili.

      Wysoko oceniam poziom tłumaczeń i wykonawstwa Pawła Orkisza w przypadku pieśni Bułata Okudżawy. Uważam go zresztą za wytrawnego tłumacza, który sprawdził się już na równie trudnych wierszach z ukrytym podtekstem, charakterystycznych dla poezji rosyjskiej lat sześćdziesiątych, na poezji Włodzimierza Wysockiego, którego był znakomitym wykonawcą. Ale jeśli chodzi o jego śpiewanie mam jedno zastrzeżenie, związane zresztą z tradycyjnym w Polsce sposobem wykonania piosenki "Trzy miłości".

      Utwór ten składa się z trzech tematów, każdy z których przedstawiony jest w trzech obrazach o narastającym stopniu dramatyzmu, apogeum którego jest zawsze obraz trzeci. Trzecia miłość, w tym pięknym wierszu-piosence, jest już prawie zaprzeczeniem oczekiwanego szczęścia. Następuje to w wieku dojrzałym, kiedy zostawia się za drzwiami lata życia, wspomnienia pięknej pierwszej czy drugiej miłości i odchodzi się w nieznane. Jest utratą wszystkiego, co było piękne - dramat! W następnych obrazach dramat narasta, przeradza się w tragedię i klęskę! Trzecie kłamstwo jest również utratą wszelkiej wiary w człowieka - tragedia. Czy wyobrażacie sobie? Nikomu już nie można wierzyć! Potem trzecia wojna! Nawet tym, którzy nie przeżyli żadnej wojny, nie trzeba tłumaczyć czym byłaby trzecia wojna: utratą wszelkiej nadziei mimo tego, że nadzieja umiera ostatnia, jak się mówi. To już jest klęska!

      Przypomnijcie sobie teraz Państwo sposób, w jaki wykonuje się tę piosenkę w Polsce: każdy trzeci, najmocniejszy akt dramatu odbywa się na tle coraz bardziej wesołego motywu rosyjskiego "kozaczka", jak mówią Rosjanie, lub "kazaczioka" jak mówią Polacy. Jak wesoło, szczególnie wesoło... kiedy będzie trzecia wojna?

      Z poważaniem -
dr hab. Henryk Łatyszew
rusycysta, profesor Akademii Pedagogicznej w Słupsku


PS. Długo myślałem nad tym zarzutem prof. Łatyszewa i postanowiłem jednak nie zmieniać swojej interpretacji "Trzech miłości". Ja ją śpiewam dla Polaków, po polsku. A dla nas rytm szybszy, dynamiczniejszy (nawet kazaczioka) nie wyklucza większego dramatyzmu. Dla nas, Polaków, kazacziok nie jest wyłącznie wesoły. Jest bardziej tragiczny!
PO