sł.muz. B. Okudżawa, tłum. P. Orkisz

Musimy przecież modlić się do kogoś.
Pomyślcie, ot, przychodzi taki dzień,
że mała mrówka do nóg chce upaść komuś,
że oczom duszy swej uwierzyć chce.

I odtąd już nie znajdzie sobie miejsca,
bo wszystko było, wszystko zdarzyło się –
dopóki z mrówczej myśli swej i serca
nie stworzy tego, kogo kochać chce.

Cierpliwie miesza glinę w drżących dłoniach,
w skończone dzieło własny oddech tchnie.
W dzień siódmy odpoczywa zachwycona,
bo Pan jej wielkim, możnym Panem jest.

Wszystko czym była – przekreśla jednym gestem.
Odrzuca wszystko, jak przeklęty garb.
Do nóg upadnie, by całować jeszcze,
do serca sukni strzęp tuli jak skarb.

I długo w noc ich cienie się kołyszą,
Przez ciemność płynie ich bezgłośny szept.
Są piękni, mądrzy, jak bogowie ciszy
i smutni samotnością mrówczych serc.