nasz mały Sindbad
z jasnymi włoskami
po całodziennych utarczkach
przewozi nas na drugą stronę
sułkowickiej szosy
gdzie rozkłada się na naszym jedynym meblu
i zapada w noc uśmiechem pogodnym

nie ma jeszcze swojej Szirin
więc cały swój czas poświęca nam
właśnie łapie Gucia za skrzydło i sięga po ołówek
codziennie dopisuje na swojej główce
nowe guzy do swego wykształcenia

niekiedy w nocy każe nam
zatrzymać się w pół drogi
i spełniać jego książęce kaprysy
wozi nas do siebie
lecz kiedy trzeba - przyznaj - bywa dyskretny
zostawia nas wtedy samych
i w białej koszulince z resztkami mleka z kolacji
udaje leśnego duszka
albo ugania się za aniołkami po chmurkach

mnie mężczyznę i Ciebie kobietę
przenosi nad przepaścią wrogości
do tej krainy gdzie
dzień i noc stają się jednością
a radości i smutki chlebem powszednim

kiedy dorośnie przejmie mój długopis
i naszym uśmiechem uśmiechnie się do świata
może właśnie dlatego posłuszni jak Alibaba i sroka
poddajemy się woli
naszego przyjaciela
Sindbada