Program "Małe, wielkie, największe"  wykonywany był po raz pierwszy publicznie w Poznaniu, na Dominikantyku, bodaj w 1986 lub 1987 roku. Później śpiewałem go jeszcze w 2-3 miastach, m.in. w Tczewie. A potem wydałem w formie małej broszury.
Zawarłem w nim wiersze i piosenki o rodzinie. Wcale nie wszystkie są słodkie i łatwe, nie wszystkie dobrze się kończą..., bo i w moim życiu rodzinnym, różnie się układa.
U
mieściłem w nim także kilka utworów o tematyce typowo religijnej. Może dlatego, że kiedyś powierzyłem moją rodzinę opiece Matki Bożej Nieustającej Pomocy.
* * *

Paweł Orkisz
"Małe, wielkie, największe"
Agencja Pewena, Gdańsk, 1993

Wiersze
* * * (zaproszenia)
jak w korcu maku
uderzeniem wichru
Posłanie Gabriela
jak wysnuć z Ciebie
Jeszcze nie odchodź

deszcz płacze za oknem
mała Twarz
Gucio
prowadzę za rękę

Sindbad
Czy umiesz sprawić?

skarbonki
dziecko rośnie

gdy dorośniesz dziecko
kiedy pomyślisz matka
to właśnie jest Miłość - ona
to właśnie jest Miłość - on
Czy ty jesteś niemożliwe?
Ballada o Matce Płaczącej



* * * (zaproszenia)


zapraszam Ciebie nad chmury wysoko
usiądźmy naprzeciwko patrzmy sobie w oczy
opowiesz mi o dolinach po których
biegałaś zbierając kwiaty
i gubiąc śmiech złoty

zapraszam Ciebie w doliny na ziemię
za ręce się weźmiemy pobiegniemy razem
będziemy śpiewem ptaków i milczeniem słońca
deszczu hałasowaniem i płakaniem sadu

zapraszam Cię do nas samych
pod lasu skorupą znajdziemy swoje miejsce
osłonięte burzą
przeminą lata walki
przebrzmią i skończą się dzieje
a w nas będzie radość
i będzie jej dużo

zaprośmy Go do nas
w naszych dłoniach pustka ciąży tyle
że trudno utrzymać nam dni
pokłońmy się lustrom świata bo nie kłamią lustra
On w nich nam oddaje nasze własne my



jak w korcu maku

jak dwa rozdziały tej samej książki
tak jak dwie gwiazdy archipelagu
jak dwa uśmiechy jednej jabłoni
jak w korcu maku

pośród miliona drobin atomów
w kolorach tęczy wśród tylu myśli
pośród tysiąca tajemnych pragnień
my siebie znaleźliśmy

wśród wielu dróg ścieżek donikąd
wśród wielu gwiazd i błędnych ogni
jak dwa odbicia ogromnej rzeki
sobie podobni

odnaleźliśmy się pod gwiazdami
dotknęliśmy siebie jeszcze nieśmiało
i pokochali i pofrunęli
razem w nieznane

a dobry Bóg jak złoty talar
nad nami w niebie śmiał się radośnie
bo dwie połowy się odnalazły
będą całością

uderzeniem wichru

uderzeniem wichru umiem złamać
lekkim szeptem zaszeleścić w trawie
kiedy płaczesz umiem Cię pocieszyć
kiedy milczysz głośno z Tobą marzę

twardą skałą umiem przetrwać wieki
w miękki piasek skruszeć w żarze słońca
będziesz śmiać się i przechylać głowę
będziesz taka zawsze już śmiejąca

ciepłym deszczem na zziębnięte dłonie
lodowatym spadnę na gorące
biciem serca odezwę się w Tobie
bólem cichym przypomnę w rozłące

ja - jak kupiec dalekiego miasta
w swoje wozy wpisałem tęsknotę
jesteś perłą - więc sprzedaję wszystko
żeby "wszystko" odzyskać z powrotem



Posłanie Gabriela

ja jestem niebo, a Ty - moja Pani
choć oczy zamykam - widzę
przez moje przestrzenie wąskimi ustami
przepływasz - cień zwinnej ryby

we włosy gwiazd krocie Ci rzucam i wołam
"Twe piękno mnie stwarza od nowa"
pragnę byś lśniła, bo jestem Miłością
jak rybę zgłodniałym Cię podam

ja jestem Ziemia, z której proch się rodzi
kamienie i ciemność, cierpienie i ciemność
powstają w milczeniu z prochu tylu godzin
przechodzą przeze mnie w daremność

w pękniętej muszli nadziei czekam
aż dojrzą mnie kiedyś na dnie
a Ty - kwiat poranka, Ty - oddech skowronka
więc łąka w świątynię się pnie

ja jestem Ocean, bom ja niezmierzony
Omega i Alfa, lecz dla nich me fale
a oni pobiegli gdzie pustka i skarga
gdzie wiatr im zwątpienie podaje

więc skaczę przez góry, w doliny Cię wiodę
zapraszam do stołu, ja - Chleb
Ty brzegiem im będziesz, Latarnią Nadziei
i Gwiazdą Świecącą we Mgle




jak wysnuć z Ciebie

jak wysnuć z ciebie tę nić złotą
jak z gobelinu ukraść blask
nie żeby złota więcej posiąść
lecz żeby więcej było nas

codziennie rano dotykam twojego drżącego głosu
którym prosisz szatana o cień litości
wołasz na próżno i wołanie wraca
odbite echem od pustych pokoi

masz dom - a nie masz
żona - nie żona
dzieci - jak pisklęta - oby żyły wiecznie
a po stole błądzi cień wczorajszych gości
na zdeptanym trawniku pies klepie swą biedę

ty codziennie rano zamiast świeżych bułek
przynosisz mi nowy pomysł na życie
a od święta - gazetę-myśli "Co byłoby gdyby..."
gdyby było inaczej - inaczej niż w życiu

więc składam ten twój dzień cierpliwie jak Pan Bóg
lepię z marzeń godziny a z chęci tygodnie
może jednak kiedyś do siebie wrócimy
jak wracają do domu spóźnieni przechodnie

jesteś dziwnym obrazem - pomieszaniem stylów
kreską mądrą otaczasz kiczowate cienie
ciągle myli ci się pochyłość z poziomem
a pion się wykrzywił o codzienne brzemię

więc
jak wysnuć z ciebie tę nić złotą
jak z gobelinu ukraść blask
nie żeby złota więcej posiąść
lecz żeby więcej było nas




Jeszcze nie odchodź

Drżę cała, tak tu ciemno wokół.
Nigdy tym tonem do mnie nie mów!
Po cóż mi słowa, po których trudniej
oddychać kwiatom i sprzętom domu?

Skulone w ciszy łkaniem rozdartej
kawałki listów, okruchy wspomnień
i wciąż przeraża mnie tamta kartka...
Niekiedy tak dziwnie patrzysz na mnie.

ref.
Jeszcze nie odchodź, po cóż chcesz moknąć?
Jeszcze spróbujmy znaleźć swe ręce,
jeszcze zamknijmy otwarte okno,
jeszcze przymierzę nową sukienkę.
Uczyń mnie taką, jakiej chcesz rzeką,
Otocz mnie sobą, jak bór otacza.
Chcę zostać błyszcząc pod twoją powieką
na wszystkie barwy twojego świata.

Nawet słuchawka się popłakała,
kiedy mówiłeś: dzisiaj nie wrócę.
I cztery ściany powariowały,
ciągle mi lampa robi wyrzuty,
w łazience zamknął się biały szlafrok,
- dobrze żeś mu żyletki schował! -
Święty Franciszek powtarza tylko:
zobacz jak śmiesznie płaczesz, no, zobacz ...

ref.
Jeszcze nie odchodź.........




deszcz płacze za oknem

Deszcz płacze za oknem i Chopin w rozterce
trąca liści klawisze. Dni czarne, noc w bieli.
Zamyślony Mendelssohn nowe marsze pisze,
nowym rytmem określa niepodległość cieni.

Muza wodą nasiąkła, i gruba..., i stara...
Rym czerwieni się myśląc o tamtej przygodzie.
Ciągle chcesz mnie przekonać, że miłość to miara,
jakby nie dość słuchania podszeptów w ogrodzie.

Pójdę z Tobą. Wiesz przecież, mówiłem Ci o tym
w tamtym białym ogrodzie, na stopniach do nieba.
Księżyc - nicpoń zwiał z domu, włóczy się po mieście
i powtarza: tak lubię, tak można, tak trzeba.

Ale zobacz, już wraca! Niedaleko pobiegł.
Zawstydzony podnosi, co pogubił w biegu.
Pójdę z Tobą. Wiesz przecież, mówiłem Ci o tym
w tamtym białym ogrodzie, na stopniach do nieba.




mała Twarz

Twój brzuch kochanie
jest jak brzuch biblijnej ryby

w którym od niedawna
zawarta jest cała nadzieja
szczęśliwych trzynastek
mieści się z trudem
między twoim sercem a niepokojem
między słowem kocham
wypowiedzianym wargami
a naszym wspólnym czekaniem

ograniczony przestrzenią koniecznej swobody
Jego pierwszych ruchów
wypełnia całą Twoją wyobraźnię
a moje marzenia przywiązuje
do kołków materialnej interesowności
jak latawce

latawce - te wielkie kolorowe ptaszyska
udając rozgniewane kobyły
szarpią się i trzepotają ogonami
a przecież są listami
pisanymi przez dorosłych i dzieci
do słońca
do chmur
do losu

Twój brzuch kochanie
jest magazynem takich listów
jest kołkiem tysiąca latawców
jest miłością tysiąca strumieni
jest drżeniem sześciostrunnej tęczy
nad naszym domem
jest mgłą kropel rosy
zza której już uśmiecha się do nas

mała Twarz




Gucio

Gucio jest maleńkim trutniem
krąży nad naszą łąką
na wyciągniętych wysoko rękach mamy
i
bardzo mu się to podoba
aż piszczy z zachwytu
a wtedy w mamie topnieją wszystkie smutki
chciałaby zmienić się w maleńką pszczółkę
i pofrunąć razem z nim

niekiedy Gucio przylatuje do mojej pościeli
marszczy nosek
zanurza łapki w moje włosy
i rozgląda się ciekawie po świecie
wciąż przecież widzi go po raz pierwszy

Gucio to maleńki szybowiec
potrafi przecież fruwać, choć nie ma motorka
wprawdzie przy bardziej karkołomnych ewolucjach
jeszcze trochę się boi
ale rzadko protestuje
Gucio jest bardzo odważny

Skandal !!! - wyobraźcie sobie - draństwo !
zaszczepiono małego Gucia (kto to widział szczepić małe szybowce ?)
niedobra pani w białym fartuchu
wbiła ogromną szpilę (prawie dzidę)
w ramię Gucia
i ramię zaraz spuchło jak bania

a teraz Gucio płacze i nie chce jeść
a jeśli nie będzie jadł
to na zawsze zostanie maleńkim trutniem
lub szybowcem
i nigdy nie będzie dorosłym człowiekiem

ot kłopot




prowadzę za rękę

prowadzę za rękę twoje niezdarne linie
przez czystą kartkę świata
ze świadomością, że popełniam zbrodnię
bo czymże innym jest poprawianie
rysunków dzieci uczenie maluczkich
i sadzenie kwiatów

obejmuje ustami twoje maleńkie radosne myśli
i śnię że jestem na tropie
jak pies gończy pędzę aby dopaść niezdarność
rozszarpać na kawałki i przekonać się
że to co było żywe jest martwe
a to co było beztroskie
chodzi po ulicy w za dużych ojcowych butach
ze strachem salutując urzędnikom
Urzędu ds. Przelewania z Pustego w Próżne

Dziwię się kiedy mówisz
"tatusiu - nie idź do pracy zostań ze mną"
a potem podchodzę do lustra Biblii
i widzę twarz bladą
biorę do ręki brzytwę słów
"co uczyniliście jednemu
z tych najmniejszych..."

w chwilę potem uśmiecham się
rozkładam bezradnie ręce
i mówię
"Agnus Dei qui tollis peccata mundi
- nie rozumiem
wybacz
- nie rozumiem"




Sindbad

nasz mały Sindbad
z jasnymi włoskami
po całodziennych utarczkach
przewozi nas na drugą stronę
sułkowickiej szosy
gdzie rozkłada się na naszym jedynym meblu
i zapada w noc uśmiechem pogodnym

nie ma jeszcze swojej Szirin
więc cały swój czas poświęca nam
właśnie łapie Gucia za skrzydło i sięga po ołówek
codziennie dopisuje na swojej główce
nowe guzy do swego wykształcenia

niekiedy w nocy każe nam
zatrzymać się w pół drogi
i spełniać jego książęce kaprysy
wozi nas do siebie
lecz kiedy trzeba - przyznaj - bywa dyskretny
zostawia nas wtedy samych
i w białej koszulince z resztkami mleka z kolacji
udaje leśnego duszka
albo ugania się za aniołkami po chmurkach

mnie mężczyznę i Ciebie kobietę
przenosi nad przepaścią wrogości
do tej krainy gdzie
dzień i noc stają się jednością
a radości i smutki chlebem powszednim

kiedy dorośnie przejmie mój długopis
i naszym uśmiechem uśmiechnie się do świata
może właśnie dlatego posłuszni jak Alibaba i sroka
poddajemy się woli
naszego przyjaciela
Sindbada



Czy umiesz sprawić?
(na motywach z Ilie Tagore)

Czy umiesz sprawić aby zakwitł kwiat?
Czy umiesz ziarno zbudzić wiosną?
Czy umiesz sprawić, by w korzenie wpadł
promień siły, aby tam dorosnąć

i spalić się potem na trwanie, na bycie,
na dalszy rozwój i wieczne pragnienie?
Czy umiesz sprawić, aby zalśnił blask
i niósł się łąką na jego spotkanie?

Może tyś wiatrem go wykołysał,
tyś go uchronił kiedy szalał grad?
Czy tyś mu słońcem barwy wypisał?
Czy umiesz sprawić, aby zakwitł kwiat?

Ale ty, właśnie ty, możesz...
Możesz go zranić, zniszczyć, podeptać.
Możesz go stłamsić, zhańbić, zmiąć,
ale nic więcej nie możesz, człowieku.

Czy umiesz sprawić, aby zakwitł kwiat?




skarbonki

nasze małe różowe skarbonki
codziennie rano budzą nas do świata
głosikiem słodkim jak śpiew skowronka
wieczorem za to przedłużają nasze godziny
muzyką niespokojnych westchnień

nasze małe różowe pisklęta
w półrocznych kaftanikach
otwierają szeroko małe dziobki
i rwą się do butelki
jak starsze niemądre ptaszyska
do innych butelek

mają różowe ubranka
i niebieskie duszyczki
jak niebo
które za jeden uśmiech
kupują dla całej rodziny

dla nich lepimy nasze dni
na kształt ścian białozielonych
z jasnym oknem
za którym świat się kurczy
po każdych wypitych 200 gramach
nocami jak pledem chronimy je przed chłodem
na koniec wpiszemy własne losy w ich charaktery
a gdyby trzeba było
to niczego nie żal

w nich odkryjemy na nowo swoje zgrane karty
przeżywając jeszcze raz wizytę świętego Mikołaja
wyprawy poza granice podwórka
zachwyty i zauroczenia
osiemnaste urodziny i bal maturalny

całe życie musimy oszczędzać
bo nasze małe skarbonki
rosną razem z nami




dziecko rośnie

dziecko rośnie kiedy się przeciąga
jak mały smok mruczy przez sen
małe piąstki zaciska
mruży rozkosznie oczka i mięśnie pręży
jakby znudziło go już
całe to leżenie w niewoli becika
w chwilę potem zasypia
nie na długo

jak motyle trzepoczące bielą skrzydeł
zlatują do maleńkiej główki białe sny
szepcząc
"Wielkie jest życie małego motylka
w czapeczce na bakier"
lekko skrzypi czerwony wózek
pierwszy pojazd, w którym odkrywać będzie
dalekie ulice drzewa i ludzi

z uśmiechem skrępowania brązowy żuk
zatoczył koło nad tą skrzypiącą czerwienią
usiadł mi na ramieniu i zapytał
"można? - tam do niego? - chciałbym...pozwól..."
odfrunął zaraz nie czekając na odpowiedź

jesteś nam - Piotrze - maleńką skałą
o którą morza naszych planów
rozbijać się będą w kolorową tęczę
los jest z Tobą - Piotrusiu -
po tej stronie słońca
a kwiaty motyle i żuki
są naszą radością
dopóki nie zdmuchniemy ostrożnie
płomyka ostatniej świecy
dopóki nie strząśniemy resztek popiołu
z głów omamionych wizjami przyszłości
i dopóki pióro nie wypadnie nam z rąk

więc morza naszych planów
w kolorową tęczę zamienimy
dokładając do tego i nasze serca
zasłuchane w Twój nierówny oddech
i palce zaplecione już na stałe nad Twoim życiem
i słowa skierowane odtąd
ponad tuż obok gdzieś tam
nigdy jednak przeciw Tobie

a Ty skało przeciągaj się w słońcu
i rośnij rośnij



gdy dorośniesz dziecko

gdy dorośniesz dziecko to ci powiem
poczęliśmy cię z miłości ogromnej
bo ja bardzo chcę wierzyć
że to było ogromne
tak głęboko po bożemu
i po ludzku mądre

wiatr zaszumiał
rozstąpiły się skały
w szczelinie błysnęło źródło
ciepłe krople spływają z czoła
wiruje świat w głowie rozpalonej szalonej
nie wiadomo kto i dokąd woła

dookoła las szumi
wilgotne poszycie
nagle spada się w przepaść zapomniawszy o sercu
miłość w blask przemieniona
niesie w drogę podniebną
drżące twoje ciało

gdy dorośniesz dziecko
to ci powiemy oboje
z miłości zostałeś poczęty
z naszej ogromnej miłości się stałeś




kiedy pomyślisz matka

zawsze kiedy pomyślisz matka
zaciśnij mocno zęby
żeby nie powiedzieć nic

kiedy pomyślisz matka
pobiegnij nad rzekę
usiądź w cieniu ogromnego drzewa
i powtarzaj
to ja to ja

to ja jestem matką
będę byłem jestem
to na mnie czeka moje dziecko

jeżeli wtedy będziesz miał siłę wstać
pokłoń się drzewu ogromnemu trwaniem
i uśmiechnij się do rzeki
inni niech całują jej stopy

bo czysta jest woda
i drzewo trwaniem ogromne
w człowieku jest ogień

zawsze kiedy pomyślisz matka
wiedz
że na ciebie czeka Twoje dziecko




to właśnie jest Miłość (1)
(Ona)

zanim zdążyłam pomyśleć narodził się świat
ze zdumieniem ujrzałam w oceanie
swoją twarz

zanim zdążyłam poruszyć ręką
wyrosły góry
stała się noc jak dzień głęboka
i wąwóz światła się z niej wytoczył

nie zdążyłam jeszcze otworzyć ust
a drzewa już rosną
sosna kole świt a liście łopianu
przerzucają godziny w tył
w przestrzeń wilgotną od łez
i lepką od potu

nie zdążyłam jeszcze zbudować domu
gdy przypłynęły ryby
rekin pożarł mój biały welon
ale ptaki poszukały sobie w ziemi gniazd
i wyniosły je wysoko wysoko

zanim zdążyłam Cię zaprosić
już we mnie zakwitłeś
na wrzosach we mgle
i całowały wargi moje
Twoje lśniące włosy

zanim umarłam
narodził się człowiek
i dał mi miejsce przy sobie
w niebie

To właśnie jest Miłość




to właśnie jest Miłość (2)
(On)

zanim zdążyłem pomyśleć narodził się świat
ze zdumieniem ujrzałem w oceanie
swoją twarz

zanim zdążyłem poruszyć ręką
wyrosły góry
stała się noc jak dzień głęboka
i wąwóz światła się z niej wytoczył

nie zdążyłem jeszcze otworzyć ust
a drzewa już rosną
sosna kole świt a liście łopianu
przerzucają godziny w tył
w przestrzeń wilgotną od łez
i lepką od potu

nie zdążyłem jeszcze zbudować domu
gdy przypłynęły ryby
rekin pożarł mój czarny garnitur
ale ptaki poszukały sobie w ziemi gniazd
i wyniosły je wysoko wysoko

zanim zdążyłem Cię zaprosić
już we mnie zakwitłaś
na wrzosach we mgle
i całowały wargi moje
Twoje lśniące włosy

zanim umarłem
narodził się człowiek
i dał mi miejsce przy sobie
w niebie

To właśnie jest Miłość





Czy ty jesteś niemożliwe?

Czy ty jesteś niemożliwe,
czy ty jesteś niespełnienie,
czy za którymś w końcu morzem,
znajdę ciebie?

Czy ktoś taki jest, istnieje,
kto cię trzymał, tulił w sobie?
Czy cię można ręką dotknąć,
czy pozwalasz siebie objąć?

Czy ty jesteś zapatrzenie,
czy ty jesteś cała wieczność?
Czy nad ranem, kiedy rosa...?
Czy wieczorem, w senną senność?

Czy cię trzeba mocno trzymać,
bo odpłyniesz, czy też może
jak w modlitwie aniołowie
lepiej w tobie ręce złożyć?

Ciągle pytasz i nie wierzysz,
ciągle wątpisz, "tak bym chciała" !
Może teraz właśnie wchodzę
w obręb światła, w krąg poznania ?

To pytanie jak pragnienie,
gdy odpowiedź nie nadchodzi.
Powiedz - szczęście - czy istniejesz ?
Jestem teraz właśnie w Tobie.




Ballada o Matce Płaczącej

Siedziałam i patrzyłam w okno...
Przez liście blady cień przepłynął,
a na podłodze moje lale
- umorusane, zapłakane... -
i serce mi tak głośno biło.

Zachciało mi się bardzo płakać,
bo byłam mała, a świat - duży.
Łzy popłynęły mi ogromne...
i utworzyły Morze słone,
zielone i pachnące w skałach.
Morze szumiało:

Te Twoje łzy to moja sól.
Zielone jestem - Twoim płaczem.
Przestaniesz płakać - zniknie ból,
lecz Morza nikt już nie zobaczy.
Ziemia beze mnie schnie na proch,
przez palce mi prześwieca blask,
lecz Ziemia dotąd będzie trwać,
dopóki Ty łzy będziesz lać.


Nie rozumiałam niczego wokół,
a moje lale rosły w oczach.
Umiałam śpiewać kołysanki
i miałam nowe koleżanki,
i dwie kokardy na warkoczach.

I biegałyśmy po zakupy,
skakanką była tęcza słońca...
W klasy grałyśmy jak jaskółki,
raz byłam matka, a raz córką...
Płakałam, chciałam być dorosła.
Morze szumiało:

Te Twoje łzy to moja sól...

A potem, tak niepostrzeżenie,
zmieniłam kształty. Byłam sosną.
Miałam zieloną, bujną grzywę,
mieszkało we mnie niebo siwe.
Tańczyłam swoją pieśń radosną....

I przychodzili z innych lasów,
odpoczywali w moim śpiewie,
i odchodzili zakochani,
i powracali tacy sami...
Mówiłam: ja wybrałam Ciebie.
Morze szumiało:

Te Twoje łzy to moja sól...


I byłam ziemią, pulchną, żyzną...
dawałam swoje soki wszystkie.
Składali mi w podzięce ręce
i i wymagali coraz więcej.
Śmiały się do mnie młode liście.

I odchodzili coraz wyżej,
wysoko gniazda zakładali.
Walczyli z chłodem i wichurą,
stawiali czoła obcym chmurom...
A ja płakałam - gdy spadali...
Morze szumiało:

Te Twoje łzy to moja sól...

A teraz jestem wierną skałą
rzuconą w niebo na kolana
Temu, którego kołysałam,
temu, którego wypłakałam,
lecz ja wciąż jestem taka sama.

Często przychodzą - wtedy płaczę,
bo wszystkie skargi ich... są moje.
Ja teraz gorzko płakać umiem,
i pajęczyny nić zrozumiem.
Lecz Morzu wyschnąć nie pozwolę...
Bo ono szumi....

Te Twoje łzy to moja sól...