janekl tatuazW sobotę pochowaliśmy Janka Ligudzińskiego. Człowieka o niezwykłym życiorysie.
Janek to żywy dowód na to, że nigdy nie jest za późno, że nigdy nie można powiedzieć: przegrałem swoje życie, już wszystko stracone. Że o nikim nie można powiedzieć: to człowiek skończony, z niego nic już dobrego nie będzie. Ale  to jednak dowód twardy, krnąbrny, niełatwy.

Janek Ligudzinski to postać na miarę Hioba, tylko dużo bardziej mroczna.
Jak Wam napisać o Nim w skrócie? Jak streścić Jego obłędne, szalone życie w kilkunastu zdaniach?

Zacznijmy od najgorszego: morderca. Tak, zabił człowieka i odsiedział za to całe 13 lat w najcięższych więzieniach w Polsce. Kiedyś był pracownikiem PKP, kierownikiem pociągów, czyli jednak jakimś tam kierownikiem, inteligentnym człowiekiem. Był też silny i twardy. Ale dużo pił. Kiedyś w jakiejś pijackiej burdzie zabił, ale… sam nie bardzo pamiętał, jak to się stało. Dla sądu jednak była to okoliczność dodatkowo obciążająca. Poszedł siedzieć.
Żeby bliskim nie zniszczyć życia do końca, rozwiódł się z żoną i zerwał kontakty z rodziną. Postanowił być sam. Również po wyjściu z więzienia. Jako że był do życia na wolności zupełnie nieprzystosowany, więc wylądował na dworcach. Kilka długich lat był lumpem, mieszkał także w kanałach, był na dnie. I strasznie dużo pił.

Aż wreszcie, którejś Wigilii w noclegowni rzucił: - Od dziś nie piję. I przestał. Skorzystał z oferty lekarzy, poszedł na odwyk, znalazł się w gronie byłych alkoholików, zaprzyjaźnił się z nimi. Właśnie wtedy się poznaliśmy, a Janek zaproponował mi przyjaźń (chyba byliśmy obaj jej wierni…).

I tu się zaczyna najciekawsze. Bo Janek nie tylko skorzystał z pomocy, którą państwo oferuje trzeźwiejącym alkoholikom, ale i sam postanowił pomagać. Słabszym od siebie. Dostał w Tarnowskich Górach maleńkie mieszkanko komunalne w bloku, gdzie mieszkali sami tacy jak on, rodziny patologiczne, dziewczyny z dziećmi, bite przez facetów, z marnym wykształceniem i bez perspektyw. W takim towarzystwie łatwo byłoby się załamać, poczuć jak na śmietniku, wrócić do picia… Janek miał w sobie jakąś niesamowitą siłę, upór, nie rozumiał słów: - Nie można, nie poradzisz, nie da się nic zrobić. Postanowił pomagać.
Poszedł np. do pobliskiego supermarketu i zapytał, czy nie mógłby dostawać od nich artykułów spożywczych przeterminowanych? Jakieś banany, jakieś jogurty… Sami mu przywozili pod jego blok, a on to wszystko rozdawał. Dostał od kogoś pralkę…, oddał ją młodej sąsiadce z dzieckiem. Zawsze miał w kieszeniach cukierki dla dzieci. Kiedyś zamarzył mu się grill, namówił kolegów i… zrobili tego grilla przed blokiem, dzieciaki się zleciały i oni sami zjedli niewiele… Chętnie odwiedzał szkoły, młodzież słuchała go jak zaczarowana. Sam zaproponował tytuł prelekcji: „Jak skutecznie spieprzyć sobie życie…

janekl pod krzyzemKiedyś poszukiwano kogoś, kto powie kilka słów w imieniu bezdomnych na miejskiej (czy wojewódzkiej) uroczystości w Siemianowicach Śląskich. Panie w strojach wieczorowych, eleganccy panowie z kieliszkami szampana w ręku, stoły uginają się od dobra wszelakiego, a Janek postawił sobie krzesło na środku sali, usiadł na nim i do mikrofonu bezprzewodowego, cichym głosem, zaczął opowiadać swoje życie. Po minucie wszyscy go słuchali… Znali go w wielu szkołach, wielu miastach, wielu środowiskach.

W pogrzebie tego „bezdomnego” wzięli udział Burmistrz Tarnowskich Gór i Przewodnicząca Rady Miejskiej, było też ok. innych 150 osób, przyjechał nawet pewien artysta z Krakowa… Pochowano go w miejscu, gdzie chowa się bezdomnych i bezimiennych. Tuż obok odbywał się drugi pogrzeb, w którym oprócz księdza uczestniczyły 4 osoby.Wiem, bo... byłem.

Podobno zawsze pragnął umrzeć trzeźwym. Nie śmiał nawet marzyć o tym, żeby umierać w kręgu przyjaciół i w powszechnym szacunku otoczenia. A tak było.

Na spotkaniu pożegnalnym Jego przyjaciół w Klubie „Itaka”, w Miasteczku Śląskim, powiedziałem: - To był człowiek wielki, godzien książki, filmu, człowiek-przypowieść, człowiek-legenda.
Spiszcie wszystko co o Nim wiecie i pamiętacie, żeby nic nie uronić z prawdy o Nim. Nie chodzi o „słodką prawdę”, ani o „świętą prawdę”, chodzi o wszystko, co było najprawdziwsze. Nie urońcie ani okruszka z tego co pamiętacie i co widzieliście, nawet gdyby były to rzeczy niechlubne.
Janek przecież sam o tym nie bał się mówić.

Spiszcie, dla następnych pokoleń. Nie celebrytów, nie polityków, biznesmenów, szanowanych obywateli… Dla następnych pokoleń samotnych, bezdomnych, przegranych.
Niechby uwierzyli, że wszystko ZAWSZE można jeszcze próbować naprawić.

* * *
Zwyczajem wielu osób ze środowiska trzeżwiejących alkoholików, Janek próbował także pisać wiersze. Oto dwa z nich. (Zachowałem prawie bez zmian oryginalną pisownię)

NIE PIJ TATO...

Nie pij tato, nie pij,
nie bij mamy, nie bij,
na mnie tez podniosłeś rękę jak bat,
a ja tatusiu mam dopiero dziesięć lat.
Nie pij tato. nie pij, zasłaniasz mi mój mały świat,
tato, zrozum ja mam dopiero jedenaście lat.
Siedzę w kącie sama, trzymam palec w buzi,
jak mama może iść z podbitym okiem do ludzi!?
Nie pij tato nie pij---wróć do nas, ja kocham cię…mam trzynaście lat,
szary, brudny ten mój świat.
Kupiłeś mi psa, pamiętasz???
a potem w pijackiej wściekłości…ZABILEŚ!!!!!!!!...pamiętasz??
Skamieniało serce moje---nie wracaj tato,
mama nie płacze, ja w kącie nie stoję---mam znowu psa,
--nie wracaj tato…, bo on w obronie naszej stanie, chociaż duszę psią ma.

Kocham cię mój tato-----teraz trzeźwego, uśmiechniętego,
wziąłeś mnie na lody----wypiłeś cokę dla ochłody
mam szesnaście lat---inny teraz jest mój świat---
mama uśmiechnięta, ty trzeźwy-----
już zapomniałam, nie pamiętam.
Wiesz Tato???---chodź do domu, mama czeka,
i pies wesoło zaszczeka...
               
Janek…Czarna Huta

janekl idzieNOCLEGOWNIA

Barak szary i ponury---jest w nim słońce,
ale inne - patrzę na nie przez łzy płynące
dziesięciu ludzi w jednej sali, łóżka piętrowe,
to moje łoże madejowe…
Smutni ci ludzie, bardzo smutni,
nie są hardzi ani butni,
w ich oczach zobaczysz strach i przerażenie,
bo się boją, że to ich ostatnie przeznaczenie.
Nadzieja w beznadziei, któż pamięta o mnie,,
jak wszyscy zapomnieli.
Pewnie, że sobie kopa w życiu dałem,
bo przez prawie całe życie wódę chlałem.
Byłem łazarzem---nie tym świętym,
ale przez siebie samego wyklętym
Noclegownia, poczekalnia, przedsionek śmierci,
nie boję się jej, bo w ostateczności
uwolnię się od rzeczywistości.
Ci porządni, szlachetni, patrzą na nas z pogardą,,
są szczęśliwi, że nie są sami,,,
Mam prośbę do nich szczerą:
nie gardźcie nami - bo w sumie jesteśmy tacy sami.
W waszych domach a to zupa za słona, a to woda przypalona…
wszystko ukrywacie skrycie, ale to też piekło a nie życie.
Ja gdy tak robiłem, to dom swój zostawiłem
może to wyda się dziwne, ale sumienie mam czyste,
bo w tamtym domu jest spokój i żyją spokojnie
moi bliscy - wszyscy.
Noclegownia-przystanek…w jaką podróż się udam,,,
tylko tam, gdzie łąki wiecznie zielone,
i trawa soczysta - to moje marzenie,
może Boga łaskę zyska.
       
Janek L. jeszcze bezdomny,
        Noclegownia Tarnowskie Góry, 25 11.2005

PS. Wiele lat mieszkałem w tej noclegowni.
Odeszło bardzo wielu, ja jeszcze zostałem.
Dziękuję Ci, Dobry Boże...

* * *
janekl patrzyŻył jak nicpoń, potem rozbitek, zabił, a umierał jak święty.
Ot, człowiek...
Cześć Jego Pamięci!


Kraków, 26 lipca 2011

Poprzednio pisałem:

rok 2016, rok 2015, rok 2014, rok 2013,
rok 2012, rok 2011, rok 2010, rok 2009