kolorowy ptaszekNie wiem dlaczego, ale od dawna widzę wokół siebie anioły.
Nie, nie te niebieskie, ale zwyczajne ludzkie. Widzę wokół siebie i podziwiam ludzi, którzy są "aniołami". Dobrzy do cna, z gruntu uczciwi, czasem ciut niecierpliwi, ale zawsze pomocni, przyjaźni, serdeczni. Z nimi i wokół nich jest zwyczajnie lepiej niż z innymi.

Moja śp. siostra, Emilia, zabrała mnie po raz pierwszy na górski, beskidzki szlak. Pokazała mi tym samym, że można być - w środku komunistycznej nocy - wolnym i robić to, co się kocha. Potem kupiła mi pierwszą gitarę, założyła pierwszy zeszyt z piosenkami i własnoręcznie wpisała do niego około 30 piosenek studenckich i pięknych ballad (m.in. 4 pieśni Okudżawy). Myślę, że to właśnie mnie ukształtowało na zawsze, bo nawet kiedy studiowałem na fizyce UJ i kiedy pracowałem na rynku kapitałowym, nigdy nie przestałem grać i śpiewać.
Nie mieliśmy bliskich kontaktów, bo starsza była o 8 lat; kiedy ja szedłem bodaj do 5 klasy, to ona już wyjechała do Krakowa, studiować tam prawo na UJ, a kiedy ja uczyłem się w andrychowskim liceum, to ona zamieszkała po studiach w Bielsku-Białej i tam rozpoczęła pierwszą pracę, jako radca prawny. Wróciła do Andrychowa, a ja pojechałem na studia do Krakowa. I tak się rozmijaliśmy, aż odeszła dużo za wcześnie.
Ale zawsze ją kochałem i strasznie mi jej brakowało przez lata. Nieraz myślałem: - Gdybyś tu była, Milusiu, obok mnie, na pewno nie pozwoliłabyś mi zrobić tego, czy tamtego.
Bo tam, gdzie ona była, ja byłem bezpieczny i spokojny. Była moim Aniołem. Ale ponieważ wiele razy słyszałem o niej mnóstwo dobrego od obcych, to może nie tylko moim...

Miałem Przyjaciela w krakowskiej Beczce, podczas studiów, Wojtka Urbańskiego. Niewielki wzrostem, a wielki duchem. Dopiero kiedy odszedł, zdałem sobie sprawę z tego, że tam gdzie on był, nikt się nie kłócił, wszyscy byli lepsi dla siebie, a sam był przykładem najwyższego poświęcenia dla innych, potrzebujących ludzi. Żył samotnie, nie dbając o kasę; zabiła go ciężarówka, a ja byłem przekonany, ze to był święty Człowiek i umarł jak święty. Taki trochę drugi Brat Albert. Teraz jest Aniołem.

Z Januszem Kotarbą mieszkaliśmy przez jakiś czas na stancji w Krakowie, potem uczył w szkołach matematyki i pasjonował się piosenkami, najpierw turystycznymi, potem patriotycznymi, a w końcu religijnymi. A wszystko, czym się zajmował porządkował i dokumentował. Zawsze pozostawiał po sobie jakiś konkret. Umarł zbyt wcześnie, jako ojciec czwórki dzieci i redaktor naczelny miesięcznika "Ruah" poświęconego muzyce młodych chrześcijan.
Wszystko wcześniej starannie planował, wszystko zmierzył, cały czas żył na najwyższych obrotach. Obserwowałem go z rosnącym przez całe życie podziwem. Teraz, na połoninach niebieskich czuwa pewnie przy ogniu, żeby nas nim ogrzać, kiedy już tam dotrzemy. Porządny i uporządkowany Anioł.

Co z tego, że czasami z każdym z nich się nie zrozumieliśmy, coś tam burknęliśmy na siebie (pewnie raczej ja :-((). Przecież jestem tylko człowiekiem. A oni - moje Anioły - pewnie już dawno mi wybaczyli.

Niedawno zmarł kolejny, młody człowiek, którego wspominam jako niezwykłego, prawie świętego człowieka. Mariusz Kuć z Wieliczki, skromny i solidny kierowca i z zamiłowania mechanik, trochę budowlaniec; taka "złota rączka".
Wszyscy w sąsiedztwie byli Mariuszowi wdzięczni, za mnóstwo drobnych rzeczy, przysług, pomocy bezinteresownej i często już poza granicą zmęczenia. Swojej rodzinie zbudował dom i starał się każdą chwilę przeznaczyć na to, żeby go upiększyć i zrobić przyjemność swoim dzieciom. Ze swoją żoną... stali się dwoje jednym ciałem. Także ja zapamiętam Go jako kogoś, kto kilka razy zaoferował mi bezinteresowną pomoc. Żył po to, żeby świat był piękniejszy.
Oglądałem go z dość bliska przez prawie 6 lat i mogę z przekonaniem powiedzieć, że był wspaniałym ojcem i mężem, prawie... aniołem.

Anioły przecież zawsze są na wyciągnięcie ręki.
Żyją wiecznie, tuż obok nas, pod przymkniętymi powiekami.

* * *
Każde odejście człowieka młodego, przed 40-tką, budzi zrozumiały żal, rozpacz i sprzeciw, nawet bunt.
Dlaczego??? 
Jedynym wytłumaczeniem jest dla mnie wezwanie ich do siebie przez Stwórcę, Miłosiernego Boga.
Madry i Litościwy Ojciec zabrał ich chyba do siebie, do lepszego świata, bo widać... tu już zasłużyli sobie na niebo. A my? - Każdy z nas musi sie jeszcze ciut postarać!

Nie gniewajcie się, niewierzący, ale... jeśli to nie jest prawda, to jaki jest, jaki byłby sens starania się o cokolwiek? Skoro w każdej chwili może przyjść przypadkowy, typowo materialistyczny koniec. Nie lepiej byłoby się upić??
"A jedno co warto, to..." - śpiewano w Kabarecie Starszych Panów. Śmiesznie i przekornie.

Teraz już nikt tak nie śpiewa, bo ludzie boją się metafor, co najwyżej "ja uwielbiam ją, ona tu jest i tańczy dla mnie". No jest. I tańczy, i pupą rusza. Dla niego, a on się ślini... Poślini się jeszcze chwilkę, a potem popatrzy na jakąś inną.

a1Ja tam już wolę swoje Anioły.

Paweł Orkisz
Kraków, 28.09.2018
fot. z internetu

Poprzedni artykuł

rok 2018rok 2017rok 2016rok 2015rok 2014
rok 2013rok 2012rok 2011rok 2010rok 2009