po mlody stoiKilka miesięcy temu otrzymałem pocztą mailową od jednego z moich przyjaciół stare zdjęcia, na których albo jestem w potwornie grubych okularach, albo mnie ledwo widać. Wtedy zostawiłem ten mail bez większego zainteresowania, widać nie miałem czasu.

Ale teraz przyszły wakacje, sezon ogórkowy, czas porządkowania różnych spraw, komputera, biurka... Przyjrzałem się tym zdjęciom dokładniej. Są to zdjęcia z duszpasterstwa akademickiego „Na Miasteczku”, z roku 1981, lub początku 1982.
Co nich widać? – Zapewne każdy może zobaczyć coś innego.

Ja zwróciłem uwagę na:

1. „Temat roku: nadzieja narodu”.
Niezwykle aktualny i dziś. Niebanalny, kierujący uwagę młodych ludzi nie tylko na troskę o własny interes i własną przyszłość, ale i na pewien szerszy kontekst, uczący odpowiedzialności za społeczność lokalną i narodową.
Nie byliśmy „kościołkowym” towarzystwem, które chciało się tylko bawić. Byliśmy grupą odpowiedzialnych ludzi, którzy przede wszystkim szukali nadziei, dla siebie, swoich rodzin i dla Polski.

jachimczak.mlody.po z tylu

2. Ilość i wygląd ludzi. Nie byliśmy „odwaleni jak na bal”, ale ubrani dość starannie, elegancko, choć czasami śmiesznie, nieporadnie, zwłaszcza z dzisiejszej perspektywy.
I było nas wielu! 

3. Ja byłem szczupłyUśmiech.
Powyżej - jestem pierwszy z prawej, tyłem. Poniżej - tam sięgam, gdzie wzrok nie sięga? Eee, chyba jednak odkładam gitarę .

w Duszpasterstwie miasteczko

4. Naszym duszpasterzem, opiekunem i przewodnikiem duchowym był ks. Józef Jachimczak, którego widać na tych zdjęciach. Kilka lat temu uczestniczyłem w jubileuszu Jego kapłaństwa (chyba 50-leciu). Postanowiłem sprawdzić, co On teraz porabia, zaguglowałem… Natknąłem się na tekst Konstantego Radziwiłła (Gazeta Lekarska, 12, 2010). Wieloletni prezes Naczelnej Izby Lekarskiej żegna w nim ks. Józefa Jachimczaka, jako krajowego duszpasterza służby zdrowia.
Zacytuję obszerne fragmenty:

Trochę przypadkiem dowiedziałem się, że ks. Józef Jachimczak nie jest już krajowym duszpasterzem służby zdrowia. Tak jak przez 16 lat posługi cicho i bez rozgłosu pełnił swoją służbę, tak nikomu nic nie mówiąc przekazał pałeczkę ks. prał. prof. Stanisławowi Warzeszakowi.

Przez wszystkie te lata towarzyszył środowiskom medycznym całej Polski we wszystkich ważnych wydarzeniach tego okresu. (…) W homiliach i wystąpieniach publicznych umiał nawiązać do aktualnych bolączek służby zdrowia. Jest gorącym orędownikiem upowszechniania transplantacji jako metody leczenia. Zawsze jednoznacznie wspierał prawo pracowników służby zdrowia do godziwych warunków pracy i wynagrodzeń. Jednocześnie bezkompromisowo przypominał, że wykonywanie zawodów medycznych to nie tylko forma zarabiania na życie. Podczas strajku lekarzy anestezjologów w 1997 r. pisał:

- W każdym zawodzie i przy wykonywaniu każdej pracy - jeśli chce się osiągnąć dobre wyniki - trzeba umieć zaryzykować swoje własne dobro, nieraz nawet zdrowie czy życie. Lekarz, który stara się przede wszystkim chronić siebie samego, walczyć o prawa dla siebie... w żadnej sytuacji życiowej i w żadnej dziedzinie ludzkiej pracy nie będzie zdolny należycie spełnić swojego posłannictwa. - Często porównywał powołanie lekarskie do powołania kapłańskiego, wskazując na wiele cech łączących oba te zawody. Przypominał o sensie życia, ale także o odpowiedzialności za drugiego człowieka, jako podstawowej zasadzie bycia lekarzem.

Ks. Józef Jachimczak od kilkunastu lat jest także dziennikarzem „Gazety Lekarskiej" - regularnie w numerach wielkanocnych i bożonarodzeniowych ukazują się jego artykuły przypominające środowisku lekarskiemu chrześcijański sens tych wielkich świąt obchodzonych przez większość Polaków. W numerze 12/1998, opisując przeżycia związane z pielgrzymką do Betlejem, spisał swoje specyficzne wyznanie wiary:

- Mój Bóg potrafił zająć ostatnie miejsce. Jest Bogiem pokornym, zdolnym do uniżenia, wręcz bezbronnym wobec ludzkiej wolności. Jego mocą jest miłość: przekonuje i przemienia. Nie czyni niczego na pokaz, dla widowiska. A przecież jest to Bóg, przed którym wolno się cieszyć i śpiewać, być szczęśliwym. Bóg o twarzy dziecka, któremu łatwo wyrządzić krzywdę. Bóg wiecznej młodości, stwarzający świat wciąż na nowo. Bóg, którego można nie przyjąć. Od którego człowiek odchodzi. Do którego można powrócić w pokorze i skrusze. Któremu można i trzeba zaufać. Bóg myśli, serca, sumienia, tęsknoty, nadziei. Ludzi bezradnych, szukających, pytających, cierpiących.

I taki właśnie stara się być także on sam. Skromny, w drugim rzędzie, ale też bez zahamowań - każdemu mówi „ty" i nikogo to nie razi. Gdy jest między lekarzami, stara się mówić ich językiem, orientuje się w bieżących problemach, ale jednocześnie nie zapomina o swojej roli: jest gorącym świadkiem wiary. (…) W bazylice mniejszej pod wezwaniem Świętego Krzyża w Warszawie, w której przez lata gospodarzył, od wielu lat jest jednym z odpowiedzialnych za coniedzielną mszę świętą radiową, która pod jego przewodnictwem często odprawiana była w intencji chorych i pracowników służby zdrowia. Kościół ten stał się nieformalnym miejscem spotkań jego podopiecznych: różnych środowisk medycznych, a także warszawskich policjantów (których też ma pod swoją opieką). Modlił się tam często za nich przed słynącym łaskami obrazem św. Judy Tadeusza, patrona spraw beznadziejnych.

Siedem lat temu, gdy ks. Józef poprosił mnie o przygotowanie wstępu do jego książki, napisałem:
- [Lekarze] widzą skierowane na nich oczy człowieka proszącego o pomoc, radę i ulgę w cierpieniu. Niejednokrotnie jest to człowiek [tak jak oni] zagubiony, ale gdzieś na dnie swojej duszy mający nadzieję, że właśnie lekarz przywróci mu nadzieję i powie, że nawet zupełnie niesprawny i często w pożałowania godnym stanie, zachował przecież pełnię człowieczeństwa i zasługuje na pomoc.
W tej sytuacji lekarz nie może pozostać sam. Potrzebuje on drogowskazu i wsparcia w podejmowaniu dramatycznych niejednokrotnie wyzwań i decyzji. Wydaje się, że w dzisiejszym świecie nikt poza Kościołem tej pomocy nie może mu udzielić. Jest to dziś bowiem jedyny ośrodek przywracający oparcie, przypominający niezmienność podstawowych wartości i podający rozwiązanie dylematów, które bez tych wartości nie dają się rozwikłać.
(...)
Tyle Konstanty Radziwiłł.

* * *
Zadumałem się… Nadzieja narodu? - Ależ tak!

W takich ludziach, jak skromny i charyzmatyczny ks. Józef Jachimczak, pod którego skrzydła uciekłem w 1981 roku z rozintelektualizowanej i zbyt przemądrzałej „Beczki”.
W takich ludziach jak Konstanty Radziwiłł, którzy potrafią dostrzec niezwykłość w codziennej posłudze skromnego kapłana i oddać jej hołd. Nawet zwykłym podziękowaniem.
W takich ludziach jak my sami, którzy dbamy nie tylko o swoją własną firmę, interes i dobrobyt, ale przecież nie unikamy odpowiedzialności za dom, społeczność lokalną i Polskę. A po niej Europę i świat, który jakoś nam się ostatnio sympatycznie skurczył.

Może więc serce mamy coraz większe?

po mlody.iza lasocha* * *
W czwartek w Kurantach – Pieśni Cohena. 19.30. Zapraszam.

Kraków, 17 sierpnia 2011
foto: Marek Sikora

Poprzednio pisałem:

rok 2016, rok 2015, rok 2014, rok 2013,
rok 2012, rok 2011, rok 2010, rok 2009